wytwórca obrazków paintowych
Jaka muzyka obsługiwała wczesnokapitalistyczne eldorado? Metallica? Rage Against the Machine? Nirvana? Pearl Jam? Niee, nie za bardzo, tego słuchali zeloci w swetrach i glanach, z gitarami poupychani gdzieś w nielicznych liceach. Gunsi i Queen? Bardziej, ale też nie za bardzo. Madonna, George Michael, Prince i Michael Jackson? Nieeee, mylicie epoki, o co najmniej 2 lata. Prawdziwym tłem wjazdu kapitalizmu do Polski był eurodance.
Był 1993, 4 lata po załamaniu się PRLu, epoka kapitalizmu kocykowego, handlu na giełdzie z łóżek polowych, czas wejścia do Polski hot-dogów, hamburgerów i pizz niedrożdżowych w stylu włoskim. W sklepach spożywczych pojawiły się lody Manhattan marki Schöller oraz Cornetto marki Algida i można było ścigać się na podwórku w ilości zjedzonych dzisiaj lodów (przykład: zjadłem cztery, ale okazuje się, że kolega z klatki obok mnie zakasował, bo wpierdolił siedem). Był to czas BMXów, ale na komunię można było dostać już Amigę 500 albo górala, zwanego przez pewien krótki czas Mustangiem. Istniały już RMF FM i Radio Zet oraz komercyjne, lokalne rozgłośnie radiowe, ale jeszcze rok trzeba będzie czekać na pojawienie się Polsatu jako trzeciego programu telewizji naziemnej, który można zacząć odbierać pod warunkiem dokupienia do schyłkowego, PRL-owskiego telewizora typu NEPTUN M515 specjalnej anteny, z którą trzeba było wykonywać różne akrobacje celem eliminacji śnieżenia. Neptun M515 był spoko, bo miał potencjalnie aż cztery kanały, programowalne pokrętłami z wysuwanej „szuflady”.
Dorastałem w lat 90. w rodzinie urzędnika państwowego w średniej wielkości mieście na północy Polski. Ojciec był radcą prawnym, z habitusem ukształtowanym w latach 70tych, podczas gierkowskiego prosperity. Matka pracowała na zmiany popołudniowo-wieczorne jako korektorka w redakcji lokalnego dziennika. Ojciec palił papierosy CARMEN (do wyboru były jeszcze papierosy Mars, Ares, Caro, Popularne i Radomskie), miał pokój biurowy z dużym stołem, skórzanym fotelem, skoroszytami na regale i godłem zawieszonym na ścianie. Można było chodzić po szkole do niego do pracy i, czekając na powrót samochodem do domu, grać w Prince of Persia na biurowym komputerze typu PC AT 286 ze stacjami dyskietek 3.5 cala oraz 5.25 cala i guzikiem turbo, zmieniającym częstotliwość procesora z 8 na 16Mhz. Mama chodziła do pracy na 16:00 i wracała po 22:00, codziennie totalnie śmierdząc papierosami, bo w redakcji gazety wszyscy jarali szlugi i mieli w dupie niepalących. Pierwszym naszym samochodem był Fiat 126p. Potem był Fiat 126 Bis, a potem jeździliśmy służbowym Polonezem Caro.
wszystkie felietony Wiesławca dla Going. MORE
W kioskach dostępne było już BRAVO i POPCORN, które koniecznie trzeba było kupować, żeby móc wieszać na ścianie postery z Guns 'N’ Roses i Freddiem Mercurym, albo wsuwać sobie w ucho udawany kolczyk z taniego aluminium i w ten sposób nie być gorszym od kolegów i koleżanek z klasy. PRL-owskie czasopisma dla dzieci i młodzieży, typu Świat Młodych, właśnie umierały śmiercią naturalną jako nieprzystosowane do nowego reżimu akumulacji. To nie była już epoka Niziurskiego, Szklarskiego, Nienackiego, i Jeżycjady. To wszystko przechodziło do rezerwatu dla emerytowanej inteligencji, a zza zachodniej granicy wjeżdżał kapitał i nowy sposób życia.
Kapitalizm objawił się jako pierwsze biznesy ludzi, którzy zaczynali w latach 80., jumając w Niemczech garnitury Hugo Boss, sprzątając chaty w Hamburgu i pracując za barem w Amsterdamie. Ludzi młodszych od moich rodziców o jakieś 10-15 lat, którym się, w przeciwieństwie do moich starych, chciało grać na nowych zasadach. Ludzie ci, wówczas dwudziesto- i trzydziestoparoletni, wracali do Polski i zakładali w 1992-93 bary z hamburgerami i frytkami, otwierali solaria, sklepy z kasetami i płytami kompaktowymi, salony do gier na automatach i butiki z Adidasami i Levisami. Stare sąsiadowało z nowym: administracja państwowa, szkoły, uczelnie, duże zakłady pracy, przychodnie lekarskie, gazety, urzędy i ogólnie rzecz biorąc cała budżetówka funkcjonowała jeszcze, siłą rozpędu, na starych zasadach, ale równolegle wyrastał cały równoległy świat. Świat McDonaldów, Pizzy Hut, Levisów, Wranglerów, Adidasów, Najków, Pum, Reeboków, solariów, kortów tenisowych, pizzerii włoskich, dyskotek, sklepów z kasetami i płytami CD, dyskusji na temat Panasonic Quintrix czy Sony Trinitron i wszelakiej prywatnej inicjatywy. Taki stan świata pamiętam na wejściu.
Pytanie, jaka muzyka obsługiwała to eldorado? Metallica? Rage Against the Machine? Nirvana? Pearl Jam? Niee, nie za bardzo, tego słuchali zeloci w swetrach i glanach, z gitarami poupychani gdzieś w nielicznych liceach. Gunsi i Queen? Bardziej, ale też nie za bardzo. Madonna, George Michael, Prince i Michael Jackson? Nieeee, mylicie epoki, o co najmniej 2 lata. Prawdziwym tłem wjazdu kapitalizmu do Polski był eurodance.
Eurodance jest zjawiskiem niesamowitym, dla mnie do dziś pozostaje obiektem kultu. Wydaje mi się, że do dzisiaj nie powstał w Polsce dojrzały dyskurs wokół eurodance’u, dokonujący całościowego, systemowego rozliczenia z oddziaływaniem tej muzyki na nas. W przeciwieństwie do disco-polo. Z disco-polo wszyscy non stop się rozliczają, nad popularnością disco-polo wszyscy biadolą, disco-polo jest przedmiotem zatroskanych debat w konwencji Sławomir a Sprawa Polska. Disco-polo odżywa, disco-polo jest polityczne, disco-polo ma wymiar klasowy. Czadomen to, a Zenek Martyniuk owamto. Shazza w dokumencie wspominkowym, a Bayer Full na pomniku. Co tymczasem z I&I i ich hitem Pocałuj Mnie?
A gdzie Mc Diva i Dziewczyna z St. Pauli?
Perspektywa polonocentrycznej chłopomanii jest konserwatywna, a transformacja tego kraju dokonała się na tle What is Love? Haddawaya i All that She Wants Ace of Base, grających z jamnika wyposażonego w napęd CD na bazarze, gdzie sprzedawca oferuje sprowadzone z Niemiec Nussbeissery, w co najmniej takim samym stopniu jak w remizie pod Lubartowem do rytmu Orkierst Dętych zespołu Alias. Powspominajmy więc ten cudny nurt muzyczny.
Eurodance zaczął się, mniej więcej, w 1990 roku (hitowy singiel niemieckiego zespołu Snap! The Power, nie był jeszcze, w przeciwieństwie do Rythm Is a Dancer z 1992, typowo eurdance’owy) i przetrwał w mainstreamie do, również mniej więcej, 1996.
Największy przebój lata 1996, czyli legendarne Coco Jambo zespołu Mr. President
otwiera już drogę wyjścia z eurodance’u do jego form pochodnych, takich jak bubblegum dance (Aqua, Vengaboys) i eurorap (Down Low czy Nana). Złota era eurodance’u przypada na lata 1993-95, czyli na rządy Suchockiej, Pawlaka i Oleksego. Główne cechy gatunku to:
1. Artyści z łapanki, dobierani na kastingach jako tancerze, raperzy i wokalistki przez stojących za projektem czterdziestoparoletnich producentów muzycznych z brzuszkiem z Niderlandów i Niemiec Zachodnich. Jeśli członkowie zespołu umieli śpiewać i tańczyć na żywo, to pół biedy, ale czasami zjawisko osuwało się w hardkorowy millivanillizm z występami z playbacku i wymianami głównych twarzy zespołu, jak w przypadku legendarnego duo Captain Jack: przez pierwszych kilka miesięcy Capitanem Jackiem był niejaki Sharky Durban, po czym został płynnie wymieniony na wyglądającego niemal identycznie Frankiego Gee, którego przebrano w ten sam mundur galowy z pagonami. Sharkyego Durbana możemy do dziś podziwiać w inauguracyjnym teledysku, gdzie śpiewa Heyo Captain Jack, bring me back to the railroad track, a nieżyjącego już Frankiego Gee w kolejnym klipie do Drill Instructor. Myślę, że na bieżąco widzowie VIVY nic nie zauważyli.
2. Dominujący model zespołu eurodance’owego to obsada dwuosobowa: wokalistka i raper. Wokalistka czarna lub biała, raper prawie w 100% przypadków czarny (no tak, jaki może być raper). Wokalistka śpiewa wpadający w ucho, melodyjny refren, a raper rapuje w zwrotce tak zwane morały, często przyjmujące postać rymów częstochowskich, w rodzaju: you try do diss me cause I sell out, I am making techno and I am proud czy It’s weekend and it’s party time feel the heat and free you mind, put your hands up in the air and wave them like you just don’t care. W tle oczywiście mocny beat, zazwyczaj w oscylujący pomiędzy 110 a 150 BPM. W oparciu o ten schemat funkcjonowały projekty takie jak: 2 Unlimited, Twenty 4 Seven, La Bouche, Culture Beat, 2 Brothers on the 4th Floor, Mc Saar & The Real McCoy, Capella, Captain Hollywood Project, E-Rotic, Magic Affair, Maxx, Pharao, Snap!, czy wspomniany już Captain Jack. Schemat oczywiście nie wyczerpuje możliwości gatunku, bo mamy jeszcze model „imprezowa ekipa”, zastosowany przez zespoły takie jak Masterboy, Mr. President czy Fun Factory, model „samotny jeździec” czyli np. Dr Alban, Haddaway, Mo-Do czy DJ Bobo oraz model „samotna diva” – Pandora, Rozalla czy Whigfield. Jest jeszcze jeden model, czyli „mamy w sumie normalny zespół” i ten model reprezentuje Ace of Base. Ace of Base to jednak inna półka. Mimo że zespół jest euro i gra muzykę dance, to jest to jednak dobry pop.
3. Nie każdy eurodance był z Europy. Takie epokowe produkcje, jak album Life in the Streets z hitowymi singlami „Happy People” i „United” zawdzięczamy bardzo amerykańskiemu duetowi Marky Mark feat. Prince Ital Joe (RIP). Nie powinno dziwić, że w 1991 Marky Mark startuje jako raper z singlem Good Vibrations, jednocześnie modellingując i reklamując bieliznę Calvina Kleina, w 1994 nagrywa eurodance’owy hymn United, a w 1997, już jako Mark Walhberg, gra główną rolę w Boogie Nights u Paula Thomasa Andersona. Marky Mark to człowiek renesansu.
Podobnie, również już nieżyjący, Scatman John (John Paul Larkin), autor jednego z największych przebojów wiosny 1995. Przez 40 lat nie zrobił kariery jako muzyk jazzowy w rodzimych Stanach Zjednoczonych, a pod okiem zachodnioniemieckich producentów muzycznych rozkwitł w trymiga i stał się jednosezonowym bogiem eurodance’u. Pamiętam, jak poszliśmy ze starszą ode mnie o rok kuzynką kuzynki w lipcu 1995 roku na bazar w Mielnie i kupiliśmy sobie po wybranej kasecie. Ja kupiłem Scatman’s World a kuzynka kuzynki Green Day – Dookie. W młodym wieku rok robi diametralną różnicę. W drugą stronę (recepcja eurodance’u w USA) też raczej działało to w formule „fenomenu niszowego”. Na pewno warto wspomnieć Get Ready For This 2 Unlimited uporczywie grane jako energetyzujący przerywnik na meczach NBA w United Center podczas złotej ery Chicago Bulls.
4. W estetyce początku lat 90., nie tylko w muzyce eurodance, ale także, przykładowo, w produkowanych w Polsce i emitowanych w Muzycznej Jedynce teledyskach rockowych, daje o sobie znać new-age’owy skręt w stronę pogańskiego symbolizmu i patosu runów, świec i rusałek. Nie do końca wiadomo, o co chodzi, ale wszyscy wówczas zaczynają kupować indyjskie szale i kadzidełka, meble ratanowe, fixy Knorra to potraw orientalnych, oraz magazyny Nie z Tej Ziemi, Czwarty Wymiar i Wróżka. Na ulicach pojawiają się nieznani wcześniej wyznawcy Hare Kriszna w sandałach i pomarańczowych szatach, peruwiańscy Indianie sprzedają nagrane własnym sumptem kasety w konwencji El Condor Pasa, a atmosfera wielu piosenek przypomina buddyjsko-ekologiczne przejść wielką rzekę bez bólu i wyrzeczeń z repertuaru Buzu Squat.
Również eurodance naładowany jest niejasnym pogańskim symbolizmem, co wybija jako surrealistyczne koncepty w niektórych, zapomnianych już dziś często teledyskach. Moje ulubione produkcje spod znaku new-ageowego symbolizmu to: Feel The Heat of the Night z repertuaru Masterboy, Omen III Magic Affair, I Show You Secrets zespołu Pharao, czy pełne niejasnych tajemnych znaków i inskrypcji Happy Nation Ace of Base z przepięknym momentem pojawienia się w tle za śpiewającą Malin Berggren grzyba atomowego. Tendencje te kulminują w teledysku do U Got 2 Let the Music zespołu Capella, gdzie tancerze kicają w nakładanych głowach Horusa i Anubisa, a raper wyrzuca na ziemię karty tarota siedząc na absurdalnym tronie w kształcie truskawki. Jakie secrets, jaki Omen jaki Pharao jaki Anubis? Skąd oni to wzięli?
Od paru lat mamy do czynienia z napędzanym nostalgią revivalem eurodance’u. w Bielsku-Białej odbywa się 90’s Festival, gdzie można w warunkach imprezy masowej zobaczyć jak Ray Slijngaard i Anita Doth wyglądają mając lat 50 (niestety inaczej, niż jak mieli lat 20). Nie trzeba już jechać do Niemiec, żeby uczestniczyć w dodawanym do jarmarku bożonarodzeniowego show DJ’a Bobo o nazwie w rodzaju Pirates of Dance – w klubach od wielu lat odbywają się 90’s parties, ale afisze zapraszające na takie imprezy często sugerują, że na stole będą obrusy, wódka i sałatki z majonezem, a gościom może przydarzyć się to, co podmiotowi lirycznemu w Czerwonej Sukience Fisza, czyli spotkanie z panami w mokasynach z frędzlami.
Z bardziej progresywno-młodzieżowego segmentu rynku, eurodance grają na pewno ziomki na imprezach pt. Piesapol, ale z tego co na tych imprezach stwierdziłem, to grają kawałki zremiksowane, a mnie marzy się party purytańsko-ortodoksyjne, z playlistą opartą o same radio-edits. Mój stosunek do eurodance’u jest mniej więcej taki, że na studiach z uporem maniaka pisałem prace zaliczeniowe typu „DJ Bobo a Dialektyka Oświecenia Adorna i Horkheimera” albo „Estetyka końca historii – eurodance wobec postmodernizmu w ujęciu Fredrica Jamesona”, a obecnie co 2 tygodnie w piątek opierdalam butelkę czerwonego wina, siedząc w kuchni przed youtube’m i włączam na zmianę Real McCoy z Culture Beat. Marzy mi się zatem publiczna wersja tej prywatnej imprezy z przejazdem od Technotronic po Vengaboys. Bubblegum dance included, 1999 też był fajny.
Na koniec 10 rekomendacji muzycznych, czyli moich ulubionych eurohitów. Kolejność dowolna, lista nie jest listą przebojów uszeregowanych od 10 do 1. Gatunek potraktowany szeroko, tak żeby Ace of Base i The Shamen mogli się zmieścić:
1. Maxx – Get a Way
2. Ace of Base – Happy Nation
3. Masterboy – I got to give it up
4. Real McCoy – Automatic Lover
5. Marky Mark feat. Prince Ital Joe – United
6. Real McCoy – Run Away
7. Livin’ Joy – Dreamer
8. Culture Beat – Mr Vain
9. The Shamen – Phorever People
10. DJ Bobo – It’s my life