Wydawnictwo Współbycie: Czułość wbrew krzywdzącym hegemoniom [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie…
– Postkolonialny wiersz miłosny jednocześnie wprawia w dyskomfort i oferuje niezwykły rodzaj ukojenia. Chcemy, by nasze książki jak najczęściej znajdowały się na tym przecięciu – twórczynie wydawnictwa Współbycie o swojej pierwszej publikacji i koncepcie, stojącym za całą oficyną.
Współbycie to niezależne wydawnictwo, które wyłoniło się z potrzeby kwestionowania zastanych porządków i inicjowania nowych form bycia w świecie. Dominika Wasilewska i Aleksandra Kardaczyńska stawiają na literaturę, pielęgnującą poczucie wspólnotowości, wzmacniająca idee wyzwoleńcze i poszerzająca granice tego, co możliwe do pomyślenia. W ramach oficyny będą wydawać eseistykę, humanistykę, poezję, spekulatywną fikcję oraz książki, które wykraczają poza ramy gatunkowe i dyscyplinarne.
Czym jest dla Was współbycie?
Aktem dostrzeżenia i przeżycia naszego splątania. Ujawnieniem wszelkiego rodzaju połączeń i uwikłań, które mniej lub bardziej celowo zostały zignorowane przez zachodnią nowoczesność, w której funkcjonujemy. Współbycie jest więc w dużej mierze aktem wyzwalającym, zmniejszającym dystans między nami, sprzeciwiającym się alienacji i otwierającym nam oczy na nowe możliwości, które dotychczas wydawały się nie do pomyślenia. Wydajemy i chcemy wydawać książki, które pogłębiają nasze rozumienie tej idei. Pomagają też w nawigowaniu jej różnych aspektów i wdrażaniu ich w życie.
Dzielicie obowiązki między Stanami a Polską. Skąd pomysł, żeby wydawać właśnie nad Wisłą?
DW: Każda z nas ma inny powód do wydawania książek akurat w Polsce. W mojej głowie pomysł pojawił się, gdy wróciłam tu po latach spędzonych za granicą. Po powrocie nie przerzuciłam się na czytanie książek po polsku. To, co było wydawane tu na miejscu, nie do końca wpasowywało się w moje preferencje. Kontynuowałam więc czytanie głównie po angielsku. Nie miałam jednak zbyt wielu osób wokół siebie, z którymi mogłabym dyskutować o tych tytułach. Pojawił się pomysł założenia księgarni anglojęzycznej, skupionej na literaturze politycznie zaangażowanej, która byłaby miejscem do tego typu dyskusji. Z wielu przyczyn nie było to przedsięwzięcie dla mnie.
Gdy Ola odezwała się do mnie niecały rok później z pomysłem na wydawanie przekładów, nie miałam wątpliwości, że chcę razam z nią realizować ten projekt. Obie zgodziłyśmy się, że będziemy publikować to, czego najbardziej brakuje nam w Polsce: literaturę postkolonialną i rdzenną, eksperymentalną eseistykę, otwarcie polityczną współczesną poezję, książki poruszające kwestie rasizmu, niesprawiedliwości społecznych i imperializmu oraz tytuły, które lubię nazywać liminalnymi, czyli takie, które trudno przypisać do konkretnego rodzaju czy kategorii.
AK: Ja akurat dwa lata temu przeniosłam się do Stanów i dopiero tam zaczęłam rozważać założenie wydawnictwa w Polsce. Bardzo się cieszę, że Dominika zdecydowała się w to wejść – idealnie się uzupełniamy, nie mogłabym sobie wyobrazić lepszej wspólniczki. Nie porwałabym się na założenie takiego projektu w Stanach. Ten rynek jest dla mnie dość przytłaczający, ale uważnie śledzę działalność wydawnictw non-profit, zresztą najczęściej bezpośrednio od takich wydawców nabywamy nasze tytuły. Tak jak wspomniała Dominika, nasza oficyna wzięła się z braku interesujących nas książek w polskim obiegu. Zwracamy się ku mniej rozpoznanym i eksponowanym perspektywom. Skupiamy się na tożsamościach zmarginalizowanych, przy czym określenie literatura tożsamościowa jest dla nas tak samo podejrzane jak literatura kobieca.
Świadomie funkcjonujemy na obrzeżach rynku. Choć oczywiście chcemy, by nasze książki były powszechnie czytane, wiemy też, że poezja czy humanistyka nie pławią się w mainstreamie. Nasze założenie jest dosyć skromne – będziemy wydawać raptem kilka książek rocznie – ale za to (i dzięki temu) możemy sobie pozwolić na większe ryzyko. I mam poczucie, że nie jesteśmy osamotnione w naszych czytelniczych poszukiwaniach.
Jak radzicie sobie z różnicą stref czasowych?
DW: Pracujemy na odległość od samego początku, więc nie przeszłyśmy szoku związanego z nagłym przerzuceniem się na pracę z dziewięciogodzinną różnicą czasu. Na pewno musiałyśmy pogodzić się z faktem, że pewne rzeczy załatwiać będziemy nieco wolniej. Większość decyzji podejmujemy razem, więc gdy pojawi się istotne zapytanie czy propozycja w czasie dnia, zazwyczaj muszę poczekać do godziny 18, czyli 9 rano w Kalifornii, by dowiedzieć się, co o tym sądzi Ola. Automatycznie decyzja spada wtedy na kolejny dzień, bo po 18 już mało kto odpowiada na maile (i słusznie). Często spotykamy się na wideo rozmowie o mojej 6 rano (21 u Oli).
Tak się składa, że mój umysł lepiej funkcjonuje rano, Ola woli siadać do pracy w drugiej połowie dnia. Biorąc pod uwagę nasze preferencje, chyba lepiej jakbyśmy wymieniły się miejscami zamieszkania. Niestety, mamy odwrotną sytuację, stąd te nietypowe godziny spotkań. Ale myślę, że świetnie sobie z tymi różnicami radzimy. Dodatkowo, ja mam dobrą wymówkę, by raz na jakiś czas odwiedzić Olę nad zatoką San Francisco, a momenty, gdy możemy pracować razem przy jednym stole, to wyczekiwana przyjemność.
AK: Tak, to niesamowite ile udaje nam się zrobić, kiedy pracujemy obok siebie. Zdarzają się też sytuacje, w których różnica czasu gra na naszą korzyść, np. kiedy w Polsce jest noc, jestem w stanie przejrzeć tekst na którymś z etapów i przesłać go dalej po moim dniu pracy, czyli z samego rana. Takie przyśpieszenia pojawiają się jednak rzadko, z reguły doświadczamy spowolnienia, o którym wspomniała Dominika. Czasami też to dodatkowa przestrzeń do namysłu, który zawraca nas na inne tory, zazwyczaj lepsze.
Co było dla Was największym wyzwaniem do tej pory?
DW: Ola ma doświadczenie w pracy nad produkcją książek i zna ten rynek bardzo dobrze, ale dla mnie to zupełna nowość. Uczę się więc wielu rzeczy od początku, a biorąc pod uwagę mnogość etapów i spektrum kwestii do załatwienia, jest czym żonglować. To jednak bardzo ekscytujący proces. Innym wyzwaniem jest balansowanie między kompromisem, a pełnym trzymaniem się swojej wizji. Mamy dużo odważnych pomysłów, od tytułów jakie chcemy wydać, po formy oprawy książek, sposoby komunikacji czy alternatywne formy dystrybucji. Rzeczywistość jednak wytwarza pewne limity, z którymi musimy się zmierzyć i znaleźć balans pomiędzy realizacją naszych pomysłów, a przetrwaniem na wymagającym rynku. Są jednak rzeczy, przy których nie zamierzamy iść na kompromis jak np. opracowanie tekstu czy jakość papieru.
AK: Dla mnie najtrudniejsza jest właśnie różnica czasu – to, że nie mogę być w bezpośrednim i spontanicznym kontakcie z Dominiką i osobami, z którymi współpracujemy. Szczególnie trudno jest nawigować produkcją bez możliwości zadzwonienia czy pojechania do drukarń. Szczęśliwym trafem udało mi się znaleźć studio ze wspaniałą osobą, która pomaga mi ze skanami marmurków i wydrukami proofów (i to kilka przecznic od domu!), ale i tak przeżywam ogromny stres związany z efektem końcowym.
Czy pierwsza książka – Postkolonialny wiersz miłosny – jest swojego rodzaju manifestem wydawnictwa?
DW: I tak, i nie. Nie miałyśmy tego w planach, ale organicznie stało się tak, że rzeczywiście Postkolonialny wiersz miłosny Natalie Diaz jest idealnym wskaźnikiem tego, co chcemy i będziemy wydawać jako Współbycie. Nie tylko ze względu na te bardziej oczywiste aspekty, jak poruszenie tematów związanych z kolonialną opresją, queerową wrażliwością czy rdzennymi kosmologiami, ale również przez jej bezkompromisowość w mierzeniu się z dominującymi porządkami i umiejętnością tworzenia czasoprzestrzeni istniejących poza radarem tych opresyjnych systemów. Są one pełne przyjemności i czułości, przeżywanych wbrew krzywdzącym hegemoniom. Natalie dzieli się z nami wachlarzem nieoczywistych form oporu, odważnych możliwości i potencjałów na innego rodzaju bycie w świecie. Postkolonialny wiersz miłosny jednocześnie wprawia w dyskomfort i oferuje niezwykły rodzaj ukojenia. Chcemy, by nasze książki jak najczęściej znajdowały się na tym przecięciu.
Natalie Diaz mówi o trójkącie tłumaczeniowym między oryginałem, przekładem a kontekstem, w jakim powstał dany utwór. Jaki jest zatem kontekst powstania jej książki i kto dopełnia trójkąt po stronie przekładu?
AK: Diaz nawiązuje do Johna Bergera i pisze o przedwerbalnym: tym, co istnieje przed językiem, co rodzi się i trwa w ciele, nie tylko ludzkim. To, co cielesne i nienazwane jest tu równorzędnym wierzchołkiem. Przez wiele lat poetka pracowała z ostatnimi osobami posługującymi się mojave nad zachowaniem tego języka, a tworzy on świat w zupełnie inny sposób, niż język angielski. Dla mnie uderzający jest przywoływany przez nią w wywiadach przykład o braku rozróżnienia na pragnienie (want) i potrzebę (need), bo dlaczego mielibyśmy chcieć czegoś, czego nie potrzebujemy? Postkolonialny wiersz miłosny powstał w kontekście zanikającego, ucieleśnionego języka, znikających ciał rzek i utraconych bliskich, i jest jednocześnie głosem trwania i siły. W polskim przekładzie ten głos wybrzmiał dzięki Joannie Mąkowskiej.
Wydawnictwo Współbycie
Opowiedzcie proszę o tym, jak będzie wydana ta książka.
AK: Od początku wiedziałyśmy, że pójdziemy w kierunku literniczych okładek i będziemy wydawać w nietypowej serii, która nie jest pomyślana według podziałów gatunkowych, a raczej eksploruje jak szeroko mogą być rozumiane pojęcie i praktyka współbycia. Na początku planowałyśmy wydawać wszystkie książki w oprawie szwajcarskiej, gdzie szyty blok jest ręcznie przytwierdzany do trzeciej strony okładki, ale szybko poszłybyśmy z torbami. Zdecydowałyśmy, że taką oprawę damy tylko książkom poetyckim. Pozostałe będą w szytej oprawie miękkiej, ale zachowujemy ten sam format i layout. Na wewnętrznej stronie okładki mamy reprodukcję papieru marmoryzowanego, który wykonujemy specjalnie z myślą o każdym tytule. Od ponad roku szkolimy się z Dominiką w tej technice. Uwielbiamy jej nieprzewidywalność i to, że nie daje się poddać kontroli. Efekty zawsze nas zaskakują, do tego nadspodziewanie wiele można przekazać przez dobór kolorów i wzoru. Kolory okładki Postkolonialnego wiersza miłosnego wynikają z samego tekstu, pojawiają się w książce pod różnymi postaciami.
Gdzie będzie można ją kupić?
DW: Pod koniec marca ruszy sklep na naszej stronie internetowej, na której będzie można kupić książki bezpośrednio od nas. Będziemy również w szerokiej dystrybucji, ale z ominięciem dużych sieci. Najbardziej zależy nam by nasze książki były obecne w księgarniach kameralnych i zachęcamy wszystkich do robienia zakupów właśnie tam.
Co Współbycie planuje na resztę roku?
AK: Już w kwietniu ukaże się esej Przełomy Julietty Singh w przekładzie Aleksandry Szymczyk, a w maju książka Joanny Macy Świat we mnie, ja w świecie. W stronę planetarnego przebudzenia przetłumaczona przez Jerzego Pawła Listwana. Pierwszy tytuł ma formę listu do kilkuletniej córki, w którym autorka łączy perspektywę teoretyczki i badaczki z opowieścią o tym, jak to jest być Śniadą dziewczynką w kończącym się świecie, i refleksją nad tym, co pomoże nam przetrwać. Drugi zaś jest nowatorską pracą, łączącą duchowość i filozofię buddyjską z przeciwdziałaniem katastrofie klimatycznej. Ta książka ukazała się po raz pierwszy ponad trzydzieści lat temu i była kilkakrotnie wznawiana. Nasz przekład jest tłumaczeniem jubileuszowej wersji, zaktualizowanej m.in. o kontekst pandemii oraz rozwoju ruchów BLM.
Jesienią wydamy Un féminisme décolonial Françoise Vergès w przekładzie Urszuli Kropiwiec – esej o tym, jak może wyglądać feminizm pozbawiony rasistowskich i imperialnych postaw. Będzie też Undrowned. Black Feminist Lessons from Marine Mammals Alexis Pauline Gumbs w tłumaczeniu Dominiki i Weroniki Zalewskiej, czyli zbiór krótkich esejów, w których autorka opowiada o tym, czego ssaki morskie nauczyły ją o Czarnym feminizmie.
DW: Będziemy na majowych Targach Książki w Warszawie. Możliwe, że zawitamy też na targi w innych miastach. Planujemy również wydarzenie wokół queerowej poezji razem z inicjatywą Girls and Queers to The Front. Sprawuje ona opiekę medialną nad Postkolonialnym wierszem miłosnym. Mamy w planach kilka innych spotkań, imprez i warsztatów w różnych miastach Polski. Zależy nam na bardziej włączających formach wydarzeń, niż np. panele dyskusyjne. Dużo myślimy o tym, jak wydawane przez nas tytuły mogą być czytane i przeżywane wspólnie. Stąd pomysł na bardziej angażujące spotkania.
Santiago Roncagliolo: Byłoby łatwiej, gdyby męskość nie miała nic wspólnego z agresją [WYWIAD]
Szefowa działu kreatywnego Going. Pisze i rozmawia o książkach, feminizmie i różnych formach kultury. Prowadzi audycję / podcast Orbita Literacka. Prywatnie psia mama.