Czytasz teraz
Kuba Więcek: „Nie jestem w tej grze tylko na chwilę” [WYWIAD] 
Muzyka

Kuba Więcek: „Nie jestem w tej grze tylko na chwilę” [WYWIAD] 

Kuba Więcek

Przed chwilą odebrał Paszport Polityki, a 15 lutego zagra w Katowicach koncert, o którym mówi, że może być jednym z najważniejszych wieczorów w jego życiu. Czołowy polski saksofonista i twórca zespołu hoshii opowiada nam o tym, czego możemy spodziewać się w NOSPR-ze, dlaczego jazz nie gryzie się z rapem i w czym maraton jest lepszy od sprintu. 

Rozmawiamy pod koniec roku, więc nie mogę nie zapytać się o jego podsumowanie. Jaki był dla ciebie 2024? 

Na pewno dużo się nauczyłem. Poza samym robieniem muzyki i graniem koncertów miałem przyjemność pracować nad filmem Wrooklyn Zoo Krzysztofa Skoniecznego. Wraz z przyjaciółmi stworzyłem niezależny, trzydniowy festiwal kxntrst. To pochodna labelu, który powstał rok temu, żeby wydać album hoshii, już po wygaśnięciu mojego kontraktu z Warnerem. Dużo czasu zajął mi projekt hoshii sessions. Nie pamiętam, kiedy wystartowaliśmy, ale jesteśmy już przy realizacji trzeciego sezonu. W sumie nagraliśmy ponad 30 odcinków, więc to duża rzecz. To wszystko składa się na przełomowy rok, zwłaszcza że skończyłem 30 lat.

Kuba Więcek prezentuje hoshii sessions live. Złap swoją wejściówkę na Going.!

Jak się czujesz jako trzydziestolatek? 

Wiek nigdy nie grał u mnie specjalnie dużej roli. Chyba w ogóle nie czuję ciążącej nade mną presji, tym bardziej, że teraz głównie współpracuję z ludźmi, którzy są ode mnie dużo młodsi. To całkiem śmieszne, bo gdy zaczynałem jako dwudziestolatek, sporo nagrywałem ze starszą częścią środowiska, a teraz jest odwrotnie. Bliżej mi do generacji Z: produkuję muzykę dla wielu wokalistów czy raperów z tego pokolenia, bardzo mnie to uskrzydla. 

Kuba Więcek
Kuba Więcek / fot. Jakub Owczarek / materiały prasowe

Czy według ciebie zetki tworzące muzykę mają jakąś cechę charakterystyczną? 

Jestem bardzo na bieżąco z tym, co się dzisiaj dzieje w muzyce. Wiele uczę się od młodszych ludzi: mają w sobie coś inspirującego i nutkę szaleństwa. Szukam artystów, którzy kryją wielką pasję, a sztuka jest dla nich wszystkim i mogą się na niej w pełni skupić. Wiesz, kiedy już ktoś zakłada rodzinę, tworzy poważne związki, podejmuje duże decyzje, nie rezygnuje zupełnie z grania, ale może ono zejść na drugi plan. 

Pamiętam, gdy sam byłem na studiach. Nic się dla mnie nie liczyło poza muzyką. Nie wiedziałem, co będę robić za miesiąc, po prostu chciałem tworzyć tu i teraz. Chcę otaczać się ludźmi o takim nastawieniu, bo to daje dużo energii i radości, chociaż czuję, że coraz częściej nawet u młodszych roczników pojawia się mocno biznesowe myślenie. A ono odbiera beztroskę i satysfakcję z całego procesu. Gubi się szczerość i prawda. 

Ania Szlagowska – bąbelki (prod. Kuba Więcek)

Kuba Więcek: Jazz jako misja

A u ciebie samego muzyka nadal jest na pierwszym miejscu? To jej nadal podporządkowujesz inne rzeczy w życiu czy przewartościowałeś to sobie? 

Kiedy studiowałem w Kopenhadze, miałem nauczyciela, który w moim ówczesnym wieku mieszkał w Nowym Jorku. Grał tam z najwybitniejszymi postaciami. Opowiadał, że później rzucił to wszystko i wrócił do Danii, żeby szukać hygge. Wtedy wydawało mi się to absurdalne. Dzisiaj zupełnie to rozumiem. Nie chcę powiedzieć, że moje priorytety i plany są zawężone, ale bardziej się skonkretyzowały. Pracuję nad rzeczami, które są trwałe, na przykład animowaniem publiczności, co nie jest takie oczywiste w przypadku jazzu. To kultura oparta na wsparciu państwa, dotacjach, więc wcale nie musiałbym tego robić. Chcę jednak utrzymywać relację z ludźmi, którzy słuchają mojej muzyki. To dla mnie coś w rodzaju misji. Realizowałem ją na przykład podczas festiwalu kxntrst, który krył dużo edukacyjnych wątków. 

O czym tam rozmawialiście? 

Na jednym panelu zastanawialiśmy się nad tym, czy jazz powinien brzmieć lepiej. Wpadli Kuba Karaś, Młody Budda, Wuja HZG, Synthezaur, czyli Ignacy Matuszewski, i ja. Inny temat: Jak wydawać muzykę poza głównym nurtem? Byli Holak, Iza Ślusarczyk i Groh z U Know Me Records. 

Niezła ekipa. 

To dla mnie bardzo ważne osoby. Muzyka nam wszystkim pozwala zacieśniać społeczność, o którą wspólnie dbamy. Jej robienie anonimowo, w ukryciu, nie jarałoby mnie aż tak bardzo. 

Tak wyglądał kontrxst music festival.

Kuba Więcek: Najlepsza muzyka rodzi się w zdrowych relacjach

Czujesz, że łatwo ci budować społeczność? 

Będąc w młodym wieku, pod wpływem rodziców, którzy się rozstają, jako młody człowiek próbujesz ich zjednać. Wydaje mi się, że to doświadczenie miało wpływ na całe moje życie. Łączenie ludzi z różnych środowisk jest dla mnie czymś bardzo naturalnym, sytuacją, w której czuję się najbardziej błogo i spokojnie. Czasami pojawiają się zgrzyty, gdy dwie skrajne grupy nie lubią się nawzajem. Czuję wtedy misję ich pogodzenia. Oczywiście, nie wszyscy muszą się kochać, ale sam wierzę w to, że najlepsza muzyka rodzi się w zdrowych relacjach. Kiedy z kimś pracuję, najpierw musimy coś razem zjeść, pójść na spacer i dopiero potem przechodzimy do rzeczy. Nie wyobrażam sobie robić to inaczej. 

Udaje ci się gładko przekonać do takiego procesu innych twórców? 

Wiesz, u mnie bierze się to jeszcze z dwóch innych powodów. Po pierwsze: interesuję się psychologią, dużo czytam, od wielu lat chodzę na terapię. Po drugie: gdy dorastałem, obcowałem z bardzo różnymi osobami. Tu szkoła muzyczna, tam liceum ogólnokształcące. Chyba z każdym jestem w stanie złapać wspólny język. Wydaje mi się, że w pracy producenta muzycznego to szczególnie przydatna umiejętność. Rzadko kiedy się na niej zawodzę. 

Oczywiście, zdarzają się sytuacje, gdy pracuję z kimś, kto ma bardzo konkretne oczekiwania, które wymyślił parę dni wcześniej. Nie widzi pola do kompromisu. Dla mnie to jest nie do zaakceptowania: jestem intuicyjnym muzykiem, wrażliwym na tu i teraz. Brakuje mi rzemieślniczego wyrachowania: jedyne, co potrafię zaoferować, to siebie samego w stuprocentowej formie. Załóżmy, że wczoraj coś się stało i dzisiaj jestem przez to smutny. Ktoś do mnie przychodzi i proponuje, żebyśmy zrobili radosny utwór, nie biorąc pod uwagę, jak się czuję. Wtedy się nie dogadamy. Włącza się we mnie opór i wolę zrobić coś na opak. 

Kuba Więcek
Kuba Więcek / fot. Jakub Owczarek / materiały prasowe

Część producentów muzyki elektronicznej, z którymi rozmawiam, mogłaby zbić z tobą piątkę. Też nie lubią być traktowani jak wyrobnicy. 

Przed robieniem muzyki rozmawiam z kimś o wszystkim, tylko nie o niej samej. Później zaczynamy grać i dzieje się magia. To trochę tak, jakbym przyszedł do ciebie na wywiad i najpierw rozmawialibyśmy luźno o tym, co u mnie słychać. Moglibyśmy spalić świeżość, o którą przecież także chodzi. Szansę, w której damy komuś coś więcej. 

Kuba Więcek: Nie wyprzedzać innych

Wróciłbym do tej intuicyjności. Czy ona od zawsze dominowała w twoim procesie twórczym, czy wyrobiłeś ją w sobie z czasem i czujesz, że trzeba ją stale pielęgnować?

Może nie jest tak, że nie interesuje mnie finalny rezultat, ale tak naprawdę robię całą muzykę dla samego procesu. Naturalnie zauważyłem, że praca w inny sposób nie sprawia mi przyjemności. Takiej metody nie wybiorą producenci zatrudnieni w wytwórniach czy korporacjach, gdzie najważniejsze będzie, żeby pojawiły się pieniądze. Oczekuje się od nich, żeby najpierw analizowali trendy i zrobili coś, co jest popularne i z większą siłą przebije się do mas. Dla mnie to zupełnie obojętne. Nie jest tak, że w ogóle nie dbam o finanse, bo nie mam z nimi najmniejszych problemów, ale nie są dla mnie motywacją. 

Wiem, że nie jestem w tej grze tylko na chwilę, tylko biorę udział w bardzo długim maratonie. Okazuję dlatego szacunek sobie samemu, nic nie jest dla mnie teraz ważniejsze. Uwielbiam dobrze jeść, uprawiać sport, dbać o zdrowie psychiczne. Tylko tak będę w stanie dobiec do końca. Nie zależy mi na tym, żeby już na starcie wszystkich wyprzedzić. Chcę czerpać przyjemność z całego procesu. Wrócę do tej metafory maratonu: dobrze móc zaliczyć go we wspaniałym miejscu i podziwiać wszystkie widoki, a nie gonić w peletonie. 

Kuba Więcek Trio – Multitasking

Czy na tej drodze, którą sobie obrałeś, czyha wiele pokus? Masz z tyłu głowy takie myśli, że jednak może lepiej byłoby pójść na skróty? 

Największym wyzwaniem zawsze będzie dbanie o to, żebyśmy wszyscy dobrze się traktowali. Kiedy jako jazzman zacząłem tworzyć muzykę popularną, pojawiły się głosy, że to się źle ludziom kojarzy i się sprzedałem. Kiedy indziej okazało się, że współpracujący ze mną raper z kimś się nie lubi i to doprowadziło do niepotrzebnych kwasów. Obu sytuacji staram się unikać. 

To wszystko jakoś wiąże się z pytaniem, jaką drogę wytycza muzyka w moim życiu. Trudno przyłożyć do tego jakąś miarę, bo wszystkie rzeczy staram się traktować zdrowo, z dystansem. Kiedy uda się zrobić coś dobrego, nie myślę o tym, że to moja zasługa, ostatecznie nie ja o tym decyduję. Nie mamy jako ludzie aż tak dużej kontroli. 

Jak postrzegasz zatem fakt nominacji (rozmawialiśmy przed galą finałową, podczas której okazało się, że Kuba zdobył nagrodę) do Paszportu Polityki? Przypadek czy zasłużony sukces? 

Pamiętam, że dowiedziałem się o niej wtedy, gdy wróciłem rano z wakacji na Bali. Pierwsze, co wydarzyło się w Polsce, to był właśnie telefon od Polityki. Poza jednym innym osiągnięciem Paszporty to dla mnie najważniejsza nagroda, zwłaszcza że od zawsze je śledziłem. Cieszę się, że nominacje przyznano w rodzinnej atmosferze: otrzymały je także Daria ze Śląska i Kasia Lins. To moje dwie koleżanki, z którymi zarejestrowałem hoshii sessions, a do tego pojawią się w NOSPR-ze. 

Wydaje mi się, że to wyróżnienie pojawiło się w dobrym momencie, jestem z niego dumny. Przeżyłem w swoim życiu jeden duży boost, kiedy osiem lat temu wydałem debiutancką płytę Another Raindrop w serii Polish Jazz. Trudno o coś takiego dwa razy, a ja czuję, że to, co wydarzyło się w tym roku, jest jeszcze ważniejsze. Od jakiegoś czasu działam niezależnie, bez wytwórni i menedżera. W takich okolicznościach małe i duże sukcesy mocno satysfakcjonują. Przed chwilą na przykład wydaliśmy płytę z Kozą, a Spotify wrzuciło ją na okładkę playlisty New Music Friday. Popłakałem się ze szczęścia. 

Koza x Kuba Więcek – Uroboros

Kuba Więcek: Siła obustronnej zajawki

Ponownie wspominasz o hoshii sessions. Jak dobierasz artystów do tego projektu? 

Mam wielu wspaniałych przyjaciół: raperów, wokalistek, wokalistów, którzy jarają się tym, co robię i bardzo chcieli wziąć udział w tym projekcie. Nie trzeba było ich do tego specjalnie namawiać. W pewnym momencie krąg zainteresowanych poszerzył się o ludzi z zewnątrz. Ciągle przychodzą jakieś nowe propozycje. 

Wraz z zespołem dobieram takich twórców, którzy mają w sobie otwartość na eksperyment. W hoshii sessions panują garażowe warunki. Ktoś mógłby pomyśleć, że mamy nie wiadomo ile prób, ale działamy na spontanie. Szanse na błędy i niepowodzenia są duże, ale mimo to praktycznie się nie wydarzają. Robimy to z obustronną zajawką. Nikt tam nie jest ani za karę, ani dla finansów, bo to oddolna, niezależna inicjatywa. 

Taka odskocznia od monetyzacji muzyki. 

Jest dużo rzeczy, które artyści, zwłaszcza popowi, muszą robić, bo wymaga tego od nich rynek. W hoshii sessions mogą wrócić do beztroski, o której wcześniej mówiłem. Mają zezwolenie na szaleństwo, nie potrzebują akceptu wytwórni.

Dzisiaj wielu raperów gra z playbacku, wszystko jest uprzednio zaaranżowane i musi brzmieć tak samo. Czuję, że koncerty przestają wtedy być doniosłym wydarzeniem, gdzie można się wyżyć i przeżyć katharsis. My chcemy zaaranżować sytuację czystej zabawy, gdy sam akt twórczy jest w 100% najważniejszy, jakbyśmy byli w małym klubie i grali dla paru osób. 

hoshii x wini – ej świat (hoshii sessions)

Siłą hoshii sessions są dla mnie także nieoczywiste zderzenia gatunkowe. Nie spodziewałbym się usłyszeć w takim wydaniu Winiego albo Dominiki Płonki. 

To drugie kryterium, może częściowo zrodzone z mojego absurdalnego myślenia. Rzeczywiście pojawiają się u nas osoby, które nie przychodzą do głowy w pierwszym momencie, gdy zdradzasz założenia projektu. Grają, wychodzi im to świetnie, a to niesie im dużo satysfakcji i otwiera na nowe pomysły.  

Czyja reakcja na wspólne nagrania najbardziej cię zaskoczyła? 

Huberta. Pamiętam, że parę dni przed spotkaniem wysłał utwór, który chciałby wspólnie nagrać. Kiedy już przyszedł, powiedział: Chłopaki, tak naprawdę wolę zobaczyć, jak wy pracujecie, więc możemy wszystko zmienić. Podejście bardzo w naszym stylu. Wszedł z nami w proces tworzenia, a jednocześnie postawił konkretne wyzwanie. Widać było, że od samego początku mu się to podobało. Cieszę się, że mieliśmy okazję się złapać i wydaje mi się, że to nie koniec współpracy. 

hoshii x Hubert. – trz3ci wymiar (hoshii sessions)

Zapomniany format w NOSPR-ze

Pretekstem do naszego spotkania jest koncertowa odsłona hoshii sessions. Zaczęliście od warszawskiego SPATiF-u. 

Wystąpiliśmy tam parę razy. To kameralne, klubowe granie, ale od dawna marzyłem o przeniesieniu tego formatu na większą scenę. 

To duża zmiana: ze sklepu muzycznego Plakaton, gdzie realizujecie nagrania, do tak okazałego gmachu. 

Prawdę powiedziawszy, od samego początku myślałem o NOSPR-ze, tylko nie byłem w stanie zaplanować tego w mojej rozpisce. Przerosło mnie to, ale na szczęście dostałem telefon od agencji Wagart, która zaproponowała organizację tego wydarzenia. 

Cieszę się, bo dołączą do mnie wyjątkowi muzycy, i wiem, że dla nich to także będzie ważny wieczór. Weźmy choćby takiego schaftera. Ostatnio spontanicznie pojawił się w SPATiF-ie, ale poza tym od dawna nie grał koncertów. Bardzo cieszył się na spotkania z zespołem. A poza tym trzymamy się od wielu lat, znamy się bardzo dobrze prywatnie i to będzie naturalne rozwinięcie naszej znajomości. 

Opowiedz coś więcej o innych gościach, z którymi zagrasz w Katowicach. 

Z Kukonem zrobiłem kiedyś utwór polish savages na płytę ROUGH’N’GENTLE i ciepło wspominam tę współpracę. Hubert. jara się tym, co robimy jako hoshii, a ja sam jestem jego wielkim fanem. Będzie też The Dumplings. Z Kubą Karasiem spotkałem się po raz pierwszy na Fryderykach, gdy odbierałem swoją pierwszą statuetkę. Okazało się, że też jest ze Śląska i od tego czasu blisko się trzymamy, byliśmy nawet razem na wakacjach w Los Angeles. Z Darią ze Śląska znamy się najkrócej, ale ostatnio spędziliśmy miły czas: nagraliśmy hoshii sessions, a ja pojawiłem się gościnnie na jej koncercie w Warszawie. No i Kasia Lins, którą bardzo cenię. To niesamowita osoba, mająca w sobie dużą naturalność i otwartość na nowości. 

Zobacz również
Snoop Dogg

hoshii x daria ze śląska – kill bill (hoshii sessions)

Całe wydarzenie organizuję nie tylko dla publiczności, ale też właśnie dla tych ludzi. To zapomniany format, na który czasami nie mogą pozwolić sobie w warunkach estradowych. Widzę po sobie, czym różni się koncert, gdy wychodzę na scenę, odpinam wrotki i zaczynam improwizować, od tego, w którym po raz osiemnasty gram to samo z nut. Na poziomie duchowym i wrażeniowym to coś zupełnie innego. 

Jaki repertuar przygotowujecie? 

Oryginalne aranżacje utworów wszystkich gości, po kilka od danej osoby. Prawdopodobnie zestawimy je z kompozycjami z nowej płyty hoshii, którą nagraliśmy parę dni temu i która wyjdzie jeszcze w pierwszej połowie roku. Będzie wiele premierowych wykonań. 

Grałem już parę razy w NOSPR-ze, ale wydarzenia na taką skalę jeszcze tam nie przygotowywałem. Wydaje mi się, że to będzie jeden z najważniejszych momentów w moim życiu. Poza tym będziemy akurat po finale trzeciego sezonu hoshii. Chyba trudno o jego lepsze podsumowanie. 

Kuba Więcek: Dystans kompozytora

W ubiegłym roku, jak już sam wspomniałeś, skomponowałeś także ścieżkę dźwiękową do filmu Wrooklyn Zoo Krzysztofa Skoniecznego. Czym różniło się dla ciebie to doświadczenie od grania z hoshii?

Proces tworzenia muzyki do filmu był podzielony na kilka etapów. Niektóre były niezwykle przyjemne, ale inne: dość wymagające. W końcu przychodzi do ciebie reżyser, który wie, jaki wydźwięk powinna mieć dana scena i jaką rolę odegra w niej muzyka. Aby móc pracować w taki sposób, musiałem zacząć traktować siebie samego z dużym dystansem, jako takie…

Narzędzie? 

Tak, chociaż nawet 80% muzyki, która finalnie trafiła do filmu, powstała na podstawie moich impresji po zobaczeniu całości. Zrodziła we mnie konkretne emocje, które w krótkim czasie po prostu przelałem na partyturę. Pokazałem rezultat tego procesu reżyserowi, a on w dużej mierze go wykorzystał. 

Później faktycznie zająłem się komponowaniem fragmentów pod konkretne sceny. Nie dałbym rady tego zrobić, gdyby nie to, że Krzysztof Skonieczny był praktycznie cały czas przy mnie i trochę mną kierował. Zaufał mi i udało nam się zbudować silną relację. Niesamowita współpraca. Wchodziłem do projektu jako przedszkolak, a teraz czuję się już zaawansowanym kompozytorem filmowym. Nie pamiętam, kiedy miałem szansę tak wiele się nauczyć. 

Zwiastun filmu Wrooklyn Zoo / reż. Krzysztof Skonieczny

Wrooklyn Zoo to jednorazowa wizyta w świecie kina czy masz apetyt na więcej? 

Kiedy byłem na festiwalu w Gdyni, dużo ludzi się o to pytało i wtedy odpowiadałem, że raczej nie. Dzisiaj, gdy o tym myślę, postrzegam cały projekt w kategorii rozrywki. Chciałbym robić coś podobnego w przyszłości, tyle że w zgodzie ze sobą, wiedząc, że nie zaniedbuję priorytetowych rzeczy, na przykład hoshii. 2024 rok był dla mnie zbyt intensywny. Dostałem propozycję pracy nad Wrooklyn Zoo w momencie, kiedy miałem zacząć wakacje po półrocznym maratonie z promocją płyty. Brak urlopu dał mi popalić. Wydaje mi się jednak, że jeśli kolejny film wydarzy się w odpowiednim momencie, będzie kolejną fantastyczną podróżą. 

Być ze sobą szczerym

Na koniec chciałbym wrócić do 30 lat, które skończyłeś. Zastanawiam się, czy w przeszłości myślałeś o tym, co będziesz robisz w tym wieku? 

Kiedy miałem jakieś 16-17 lat, już wiedziałem, że chcę na poważnie zająć się muzyką. Byłem pod tym względem bardzo uparty. Mnóstwo ludzi mówiło, żebym nie stawiał wszystkiego na jedną kartę i przygotował sobie jakiś plan B. To nie wchodziło w grę: chciałem być ważną postacią w nowojorskim środowisku jazzowym i już. Dziś to w ogóle nie ma już dla mnie znaczenia. 

Kuba Więcek
Kuba Więcek / fot. Jakub Owczarek / materiały prasowe

Dlaczego przeformułowałeś to marzenie? 

Po pierwsze: i tak bardzo dużo czasu spędziłem w Nowym Jorku. Poza tym szybko udało mi się współpracować z moimi mistrzami, którzy stali się dla mnie normalnymi ludźmi. 

Pozbyłeś się autorytetów? 

Bardziej chodzi mi o to, że uświadomiłem sobie, że każdy z nas jest kimś wyjątkowym. Stało się dla mnie najważniejsze, żeby rozwijać siebie samego. Zrozumiałem, że nie istnieje klasyfikacja na lepszych i gorszych. Znudziło mnie porównywanie się. Poza tym po wszystkich osobistych doświadczeniach i czasie spędzonym zagranicą ustaliłem, co jest dla mnie ważne, a co daje mi mniejszą przyjemność. 

Zawsze miałem duże szczęście do starszych muzyków, którzy dzielili się ze mną doświadczeniem. Uwielbiam słuchać ich porad. W międzyczasie zacząłem jednak słuchać samego siebie i być ze sobą szczerym. Gdy po jakimś czasie poczułem, że granie standardów jazzowych nie jest dla mnie, zacząłem tworzyć własne utwory. Kiedy okazało się, że i to mnie już tak nie kręci, poszedłem w beaty. Nigdy nie włączyła mi się lampka ostrzegawcza. 

Nie czułeś, że czegoś nie wypada robić?

Nie czułem ryzyka, chociaż wiem, że ktoś pewnie mógłby się zapytać: Po co zaczynasz coś nowego? Przecież tak dobrze Ci idzie granie jazzu na saksofonie. Może to wynika z tego, że nie martwiłem się o przetrwanie? Zawsze czułem, że jeśli będę szczery w tym, co robię, świat o mnie zadba. 

Autorem zdjęć Kuby Więcka wykorzystanych w artykule jest Jakub Owczarek.

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony