Czytasz teraz
Louis Villain: „Męczy mnie moja impulsywność” [WYWIAD]
Muzyka

Louis Villain: „Męczy mnie moja impulsywność” [WYWIAD]

Louis Villain

Louis Villain porozmawiał z nami m.in. o życiu pełnym skrajności, rehabilitowaniu hip-hopolo czy nieumiejętności tworzenia storytellingów.

Bilety na trasę Louisa Villaina znajdziecie tutaj!

Krzysztof Nowak, Going. MORE: Przyszliśmy na małą czy dużą kawę?

Louis Villain: Przyszedłem na papierosa.

Nie napijesz się nawet wody?

Jeśli pojawią się ciężkie tematy, to napiję się wody. Albo wypalę więcej papierosów.

Okej, czyli jest szansa, że pogadamy nieco dłużej, co nie jest raczej u ciebie regułą. Ilu wywiadów udzieliłeś w trakcie nieco ponad dwuletniej solowej kariery?

Chyba pięciu, ale ukazały się trzy. Ze światem komunikuję się głównie za pomocą muzyki i mediów społecznościowych. Czasem słuchacze zadają mi pytania na instastory, a ja im odpowiadam.

Też napisałem do ciebie na Instagramie. Pytałem o krótki wywiad na temat featuringu Buddy. Odczytałeś i nie odpisałeś.

Przepraszam, to nic osobistego. Twoja wiadomość musiała mi umknąć w przemiale związanym z wydawaniem płyty.

Skoro tak rzadko rozmawiasz z mediami, to zadam ci pytanie, które pasowałoby bardziej do jednego z pierwszych wywiadów w życiu. Czemu nazwałeś płytę In Blanco?

Tytuł wziął się z wersu: nie wiem, co napiszę jutro, podpisuję się in blanco. Chodziło o wejście z czystą kartą. Zacząłem nowy etap życia po pozamykaniu starych spraw.

Wydawało mi się, że jest w tym coś więcej.

Czyli co?

Mogłeś nazwać krążek Carte Blanche, a jednak postawiłeś na słowa związane z pieniędzmi. Sądziłem, że po prostu chcesz się określić biznesowo, mówiąc między wierszami: od teraz jestem raperem-raperem, a nie rapującym producentem.

Raperem-raperem czułem się już wcześniej. Co więcej, mimo nagrania dwóch płyt dalej mam głód tworzenia, już myślę o trzeciej. Nie jest tak, że rapuję, bo to moja nowa praca i trzeba robić nowe rzeczy, żeby utrzymać się na rynku.

Wciąż jednak jesteś… Cóż, może nie na początku, ale na wczesnym etapie drogi rapera. Jakie kwestie rzemiosła najbardziej się rozwinąłeś przez ostatnie dwa lata?

Na pewno nie regularność.

Czemu?

Znam osoby, które podchodzą rzemieślniczo do pracy kreatywnej. Ja, gdy napiszę nawet osiem wersów, ale czuję, że mi się nie podobają, to w ogóle odpuszczam tworzenie na jakiś czas. Potem czekam na moment, w którym coś mi przeskoczy w głowie. Wtedy wchodzę w beast mode.

Działasz impulsywnie. Czy to cię nie męczy?

Męczy. Nie, że się żalę czy narzekam, ale to wpływa na moją codzienność. Gdy mam pustkę w głowie, to chodzę poirytowany, nie mogę znaleźć miejsca dla siebie i tracę wiarę w sens. Gdy coś się w niej pojawia, to wpadam w manię, euforię tworzenia. Potrafię wtedy siedzieć nad czymś naście godzin, aż do świtu. Moje życie jest przez to pełne skrajności.

Powiedz jeszcze, że najbardziej motywuje cię deadline…

Na szczęście nie. W miarę dobrze rozkładam siły, gdy muszę coś wyszlifować, więc przynajmniej to mnie nie denerwuje.

A czy jesteś w tej komfortowej sytuacji z tantiemami, że możesz niczego nie wydawać przez, powiedzmy, dwa lata?

Louis Villain: Wiesz co… Szczęśliwie nie miałem aż tak długiej przerwy w twórczości – najwyżej dwa, trzy miesiące. Wysokie tantiemy to pojęcie względne, ale zrobiłem trochę muzyki solo i w duecie, więc mogę z tego żyć.

No tak, a jeszcze dodatkowe wynagrodzenie dadzą ci koncerty. Da się grać ich zbyt dużo?

Louis Villain: Spytaj Skolima.

Co by mi powiedział?

Louis Villain: Nie wiem, bo się nie znamy. Ale sam bym go o to spytał. Podejrzewam, że powiedziałby, że nie ma czegoś takiego jak zbyt dużo koncertów.

Wróćmy do ciebie. Czy masz już własny rapowy charakter pisma?

Louis Villain: Myślę, że tak. Wypracowałem sobie ulubiony styl pisania i go ugruntowałem. Wiadomo, że staram się rozwijać pod względem flow, sposobu podania i melodyjności, żeby zaskakiwać samego siebie. Bazą są jednak zabawy słowne, dwuznaczności i pancze. Staram się, by każda dwójka czy czwórka nie miała w sobie znamion lania wody. Żeby wszystko było jakieś, żeby nie miało przecinków.

Jak to pogodzić z porywami weny, o których już wspominałeś? To mi się nie klei.

Louis Villain:Wpadają mi do głowy słowa klucze i skróty myślowe, które trafiają do notatnika. Łatwiej mi usiąść do czegoś, co pojawiło się już na papierze. Okej, jest w tym coś rzemieślniczego, choć nie do końca.

Czemu?

Louis Villain: Ubieranie rzeczy w słowa to praca kreatywna. Co prawda szlifujesz diament, a nie go wymyślasz, ale nadal!

Czegoś ci jednak brakuje w warsztacie raperskim.

Louis Villain: Czego?

Umiejętności pisania storytellingów.

Louis Villain: To prawda, chyba nie zrobiłem żadnego numeru w takim stylu. Jakby się jednak uprzeć, to storytellingiem jest każda opowieść o czymś.

Koniec końców tak, ale to naciągane.

Louis Villain: Oczywiście wiem, o co ci chodzi, i się pod tym podpisuję. Nie mam utworu, który jest historią poprowadzoną od A do Z.

Dlaczego nie spróbowałeś?

Louis Villain: Dobre pytanie. Dałeś mi impuls do zastanowienia się nad twórczością.

Dziwię się, że nie skorzystałeś z okazji, by spuścić mnie na drzewo. Mogłeś powiedzieć, że obecni słuchacze rapu mają słabą koncentrację i bardziej skupiają się na flow.

Louis Villain: Jeżeli miałbym pomysł na świetną historię, to bym ją nagrał i wypuścił, na przekór tym czasom.

Może po prostu jeszcze nie jesteś na tyle otwarty jako raper, żeby wziąć tę opowieść ze swojego życia i nie kryć się za metaforami.

Louis Villain: To nie to. Nie mam problemu z wyrażaniem emocji. Gdyby tak było, to nie dostawałbym tylu wiadomości od słuchaczy, że utożsamiają się z moimi linijkami. Zwyczajnie w mojej głowie porządny storytelling to bardziej proza niż piosenka – musiałbym wszystko podzielić na segmenty, wymyślić zwroty akcji i zastanowić się nad puentą. To zupełnie inny sposób tworzenia.

Dwa lata temu powiedziałeś mi, że Maestro to płyta rapersko-producencka, bo sam zrobiłeś sobie bity. Czy w takim razie In Blanco jest twoim pierwszym krążkiem raperskim?

Louis Villain: Zdecydowanie tak. Złapałem się na tym, że stałem się bardziej podatny na przemęczenie samego siebie słuchaniem własnych podkładów. Musiałem znaleźć świeżość związaną z pierwszym odsłuchem bitu. Dzięki niej lepiej mi się pisze.

Gdy tak wzniośle o tym mówisz, to umyka ważny fakt – wyprodukowałeś większą część płyty, a resztę bitów współprodukowałeś.

Louis Villain: Tu mnie masz.

Pogadajmy o tej współprodukcji. Trudno było utemperować ego, by działać w duecie?

Louis Villain: W ogóle nie musiałem go temperować. Cenię zarówno Favsta, jak i Jonatana, więc doceniam te ich atuty, których ja nie mam. Jestem dobry w pewnych sferach, ale w innych oni są lepsi. Ostatecznie się uzupełnialiśmy. Sporo nauczyło mnie wspólne siedzenie w studiu, nie postrzegam tego jako rywalizacji.

Jakoś jednak musieliście się podzielić obowiązkami, żeby nie było kolizji.

Louis Villain: Bywało tak, że miałem jakąś melodię w głowie. Grałem ją na pianinie, po czym ją samplowaliśmy. Potem druga osoba nakładała kolejną warstwę muzyczną, a wspólnie zastanawialiśmy się nad bębnami. Serio, przychodziło nam to naturalnie.

Nie spodziewałem się, że będziesz narzekać. W końcu to ty byłeś w tych współpracach w pozycji siły.

Louis Villain: Nie do końca byłem. Jeśli nie grasz na gitarze, a potrzebujesz na niej solówki, to druga strona jest silniejsza. Nie miałem problemu z tym, by oddać lejce i się nie wpierdalać.

Nie powiedziałbym, że je oddałeś. Prędzej dałeś je komuś przez chwilę potrzymać.

Louis Villain: Jasne, byłoby inaczej, gdybym po prostu wziął od kogoś bity. Nie ukrywam, że dostałem trochę paczek od producentów, lecz nie miałem pomysłu, co mógłbym nagrać na tych podkładach. Wiem jednak, że kiedyś wpadnę na jakiś pomysł. Na razie niech sobie leżą i odpoczywają.

Pamiętam też, że jesteś gościem, który musi pracować w studiu z drugą osobą od początku do końca produkcji.

Louis Villain: No i przy okazji Przestrzeni zrobiłem inaczej.

Zobacz również
tantiemy

Czyj był to pomysł?

Louis Villain: Favsta. W swoim studiu powiedział mi, że chodzi mu po głowie pojebany numer. Chwilę później puścił mi bit, jeszcze bez refrenu Kiełasa, tylko z jakimś spitchowanym wokalem. Zajarałem się tym abstrakcyjnym pomysłem, ale potem leżał w szufladzie przez rok albo i dłużej. Nie chodziło o to, że bałem się reakcji słuchaczy, tylko najpierw miał się znaleźć na czyjejś płycie, aż ja go przejąłem.

Co do reakcji – jakie masz podejście do nurtu nazywanego najczęściej hip-hopolem?

Louis Villain: Rap nie był wtedy uliczny, ale był hardy. Zarabianie pieniędzy odbierano jako sprzedawanie się. A bycie w radiu? To już czysta komercja. Trudno się dziwić, że obrotni raperzy dostawali po głowie. Natomiast jak wracam po latach do Przestrzeni, to uważam, że ten kawałek jest bardziej hip-hopowy niż 70 procent tego, co dziś wychodzi.

To duże słowa.

Louis Villain: Ale czy tak nie jest? Bit jest hip-hopowy, nawijka też taka jest. Refren jest melodyjny, ale melodyjny hip-hopowo. To dobry oldschoolowy numer, a my daliśmy mu drugie życie. To drugie życie to zresztą niezły matrix dzięki wokalowi Kiełasa. Kukon dał nam za to rapowy legit check.

Avi przetworzył jeszcze starszy motyw, czyli Małego Księcia. Czemu dałeś mu tylko jeden bit?

Louis Villain: Słuchaj – dajmy ludziom od siebie odpocząć. Zrobiliśmy razem trzy płyty, a na rynku są też różni dobrzy producenci. Praca z innymi dała Kamilowi inną perspektywę.

Czyli usłyszenie go na innych produkcjach nie było dla ciebie dziwne?

Louis Villain: Widzę, że ciągle próbujesz ciągnąć mnie za język. Zamknijmy ten temat stwierdzeniem, że byłem i jestem skupiony na sobie, więc nie miałem czasu na analizy.

Dobrze, wróćmy do twojej płyty. Czy Cherry Lady jest podobne do Niedopowiedzeń Czarnego HIFI?

Louis Villain: Nie ty jedyny to słyszysz.

Ciekawe, czy podtrzymam passę. LV Parano to twoje nowe 022.

Louis Villain: Tego jeszcze nie słyszałem. Nie zgadzam się.

Bo?

Louis Villain: LV to ogólnoświatowy synthwave, a nie warszawski oldschool. Moje nowe 022 to 21G.

I tak odnoszę wrażenie, że uciekasz producencko do polskich lat zerowych, bo to twój wentyl bezpieczeństwa.

Louis Villain: Czemu tak myślisz?

Wyglądasz mi na człowieka, który tak sobie odnajduje się w socialmediowych czasach rozpędzonego rynku rapowego.

Louis Villain: Być może podświadomie nawiązuję do muzyki, która mnie ukształtowała, bo kocham do niej wracać. Podejrzewam też, że pokochałbym tworzenie płyty na oldschoolowych bitach.

Ty o bitach, to ja o producentach. Kiedyś wspomniałeś, że ludzie tworzący muzykę powinni być lepiej wynagradzani przez raperów. Podtrzymujesz to zdanie?

Louis Villain: Dokonała się zmiana, ale inna niż ta, o której gadaliśmy. Teraz więcej producentów zajmuje się nie tylko bitami, lecz także pomaga raperom w kreacji – podrzucają pomysły na melodie, proponują refreny i sugerują ad-liby, a czasem też odpowiadają za brzmienie płyt. W takim przypadku artyści inaczej działkują się procentami.

Zakończmy też biznesowo. Czy wyobrażasz sobie sytuację, w której rezygnujesz z rapersko-producenckiego etatu, by działać jako muzyczny doradca?

Louis Villain: Chodzi ci o odpuszczenie działań kreatywnych?

Tak.

Louis Villain: To przecież też jest działanie kreatywne, bo doradzając, też wymyślasz coś z niczego.

Więc?

Louis Villain: Mam w towarzystwie paru nieznanych artystów z potencjałem. Z pewnością moje rady byłyby wartością dodaną w budowaniu przez nich karier. Chętnie bym tego spróbował w przyszłości.

Czemu nie teraz?

Louis Villain: Nie umiem nikomu oddać zajebistych pomysłów, na które wpadam.

Więcej wywiadów z artystami przeczytacie tutaj!

Copyright © Going. 2024 • Wszelkie prawa zastrzeżone

Do góry strony