W ostatni piątek zagrałem swój pierwszy set didżejski w życiu. W warszawskim klubie Dzik puszczałem bangera za bangerem.
Moja selekcja na żywo brzmiała naprawdę kozacko, dużo lepiej niż się spodziewałem. Zresztą sami sprawdźcie moją ballroomą plejkę. Może też poczujecie się jak na vogue balu.
Jacques Greene x Cadence Weapon – Night Service
Kanadyjski, hipnotyzujący rap-house, który zachęca do natychmiastowego wbicia na piątkową, suto zakrapianą imprezę. „Night service, saturday mess” i na szlak. Pamiętajcie, że ostrzegałem.
Jessie Ware – Mirage (Don’t Stop)
Cieszę się, że ostatnimi czasy Jessie odchodzi od kawiarnianych, adelowskich klimatów na rzecz srogiej imprezy. W tym ekstrawertycznym, disco-funkowym singlu Ware celuje we wzniecenie pożaru na parkiecie. Trafiony zatopiony, zwłaszcza w trakcie refrenu.
Carolina Camacho – Enredao
Wiksiarski, hipnotyzujący caribbean-afrobeat z refrenem, przy którym szklą mi się oczy, przy którym mam ciarki na plecach. Poniższy house z Dominikany to muzyka, o której nie marzyłeś, że istnieje.
Myd – Together We Stand
Nie mogłem się dzisiaj jakoś obudzić, dopiero gdy usłyszałem wakacyjnego, French touche’owego bangierka autorstwa mojego rówieśnika z Paryża wstąpiły we mnie nowe siły witalne. Music Sounds Better With You może to nie jest, ale i tak ripituję w opór.
Kornél Kovács – Metropolis
Szwedzki producent o węgierskich korzeniach swoim nowym, cieplutkim house-szlagierem usytuowanym na mało wybrednym, mechanicznym fundamencie najwyraźniej celuje w przebój lata wśród fanów niszowej elektroniki. Carpik, Kornél, dwa bratanki, i do tańca, i do szklanki.