Z Rosalie., jedną z najjaśniejszych postaci polskiego r’n’b spotykamy się w mroźne południe, na kilka dni przed premierą jej debiutu. Miejscem naszej rozmowy jest Bar Pacyfik, który ostatnio święci coraz większe sukcesy na gastronomicznej mapie Warszawy. Artystka – świeżo po premierze debiutanckiego krążka Flashback – Pacyfik, moment po odkryciu nowego, przepysznego menu. Porozmawialiśmy zarówno o muzyce, jak i gotowaniu oraz całej otoczce towarzyszącej wspaniałej czynności, jaką jest jedzenie.
Wszyscy na pokład, obieramy kurs na Pacyfik!
Opadł Ci już stres?
Tak naprawdę zaczęłam się stresować dopiero po przyjechaniu do Warszawy na kilkudniowe prasowe tournée, zaraz przed premierą Flashback. Obudziłam się po dwóch miesiącach luźniejszego okresu, kiedy odpoczywałam po poprzedniej trasie i nagrywaniu płyty. Mam za sobą prawie 40 koncertów, dodatkowo pracowałam na pełen etat – byłam wykończona.
Wow, brzmi przytłaczająco.
Przez prawie rok byłam księgową w HR-ach Ikei. W końcu przyszedł moment, kiedy zwyczajnie nie dawałam rady. Od dwóch miesięcy już tam nie pracuję, zresztą nie byłabym w stanie nagrać płyty, gdyby było inaczej. W trakcie nagrywania, przez lwią część czasu, musiałam być w Warszawie.
Ze względu na ludzi, z którym robiłaś płytę?
Tak, chociaż z producentami działałam korespondencyjnie. Nagrania wokalu z Enveem wymagały mojej obecności w Warszawie i stąd decyzja, o odejściu z regularnej pracy i postawieniu wszystkiego na muzykę. W Ikei zatrudniałam ludzi do Niemiec, a pracowałam tam głównie dlatego, że jestem nativem języka niemieckiego – żadna ze mnie księgowa. Wracając do pytania o stres – obecnie przyszła ulga. Przede mną przyjemne rzeczy – mogę koncertować z nowym materiałem i mam już premierę za sobą. Cieszę się, że mogę poszerzyć repertuar o świeże numery z Flashback.
Czujesz sporą różnicę pomiędzy pracą przy Enuff, a pełnoprawnym debiutanckim albumem?
Rozmach przy albumie był większy, bardziej przejmowałam się efektem końcowym. Teraz czuję się pewniejsza siebie, przy EP-ce było wiele znaków zapytania. Wtedy szukałam swojego brzmienia, nie znałam jeszcze w pełni swoich możliwości, a dużą rolę odgrywał czas, a raczej jego brak. Przy Flashback mieliśmy założenie, że płyta ma wyjść na początku roku i systematycznie, ciężką pracą, dążyliśmy do spełnienia celu. Nie ciążyła na mnie zbędna presja. Dopiero finisz był stresujący – w trakcie nagrywania płyty zachorowałam, mój organizm odmówił posłuszeństwa, był totalnie przemęczony. Powód – życie w biegu, nieustanne podróże, tak naprawdę non stop na walizkach, do tego regularna praca. To był sygnał, żeby przystopować. Pamiętam, jak osłabiona weszłam do studia Enveego i zaczęłam śpiewać. Envee zauważył, że coś jest nie tak, podszedł do mnie i z niemalże ojcowską opieką powiedział, żebym zwolniła, wyzdrowiała i nagrała to w pełni sił. Był głosem rozsądku, a współpraca z nim była wspaniałym pomysłem.
Trochę na zasadzie relacji mistrza i uczennicy.
Tak. Kiedy weszłam pierwszy raz do studia i poznaliśmy się z Enveem, nie sądziłam, że przerodzi się to w tak emocjonalną relację. W zasadzie już od kolejnego spotkania poczuliśmy braterską miłość, niesamowite porozumienie – pojawił się ten sam vibe. Tak jarałam się procesem nagrywania piosenek, że nie chciałam wychodzić ze studia (śmiech). Envee to idealny człowiek do współpracy, cieszę się, że tak się skumaliśmy.
Nawiązując do naszego jedzeniowego klimatu – znane przysłowie głosi, że “gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”. Na szczęście nie można go odnieść do materiału na Flashback.
Wszyscy producenci starali się stworzyć numery pode mnie, przedstawić swoją wizję mojej stylistyki, ale to ja musiałam nadać ostatecznego sznytu i autorskiego charakteru. To był nie lada wyczyn, szczególnie dla mnie. Sądzę, że mi się udało i nie ma na płycie niepasującego elementu, całość jest spójna. Za wszystkim stoi pewna historia. Od dziecka słuchałam hip-hopu i zawsze ważne było dla mnie… o, co pysznego wjechało nam teraz na stół?
Tacosy z kimchi i tofu, wyglądają przepysznie – próbujemy?
Ekstra, wchodzę w to! Wracając do tematu – przez to, że hip-hop był dla mnie ważny, również ważny był dla mnie koncept albumu, jego motyw przewodni. Uwielbiałam albumy, na których jest opowiedziana historia, a numery się łączą, nie są jedynie porozrzucanymi fragmentami. Dlatego w przypadku Flashback długo trwało znalezienie odpowiedniego tytułu. Czułam koncept, ale najdłużej zajęło mi wymyślenie wspólnego mianownika, łączącego wszystkie elementy. Od półtora roku prowadzę tajnego instagrama, do którego dostęp miałam tylko ja i bliska mi osoba. Jak wyjechałam do Berlina, była to forma komunikacji między nami. Pokazywałam jej miejsca, w których bywałam, potrawy, jakie jadłam, wrzucałam wszystkie inspiracje i momenty z codziennego życia, w tym skrajne emocje.
Czyli pewna forma dziennika.
Tak, coś na wzór pamiętnika, do którego zaglądają nie jedna, a dwie osoby. Zbierałam tam wspomnienia, dlatego pojawił się pomysł nazwania płyty Flashback. Jeśli robisz coś z sercem i bazujesz na własnych emocjach oraz doświadczeniach – to znajdziesz złoty środek, idealny mianownik. Cieszę się, że tak się skończyło.
Koncept albumy w muzyce popularnej nie są czymś – nomen omen – popularnym. Do tego dochodzą producenci, których autorska muzyka raczej nie trafia do radiowych rozgłośni: 1988 czy Hatti Vatti.
Zależało mi na tym, żeby zachować nieco klimatu z Enuff, stąd bity od Hattiego, 1988 czy Lasy – bardziej nostalgiczne, duszne, a nawet mroczne. W ogóle Flashback jest prequelem do Enuff, jak zresztą nazywa się ostatni numer, będący klamrą łączącą obie płyty. Z kolei numer otwierający album jest dość zaskakującym i nietypowym wyborem jak na intro. Intensywny, będący odcięciem brzmienia z EP-ki i nowym początkiem. Zabawne były pierwsze reakcje moich znajomych na ten numer, dziwili się, że to brzmi tak elektronicznie. Ludzie często są zaskoczeni bitami, nie oczekiwali tak odważnych wyborów. Wiesz, dziewczyna śpiewająca r’n’b bierze się za niełatwe bity i jeszcze robi z nich piosenki.
Dla mnie największym hitem jest numer z Chloe Martini. Typowy letniak a la Kaytranada.
Super, bo to jest mój ulubiony track z całej płyty! Sukces tego utworu polega na tym, że on się z czymś kojarzy, z podobnym brzmieniem, a jednocześnie nie jest żadną kalką. Chodziło o to, żeby wzbudził te wspomnienia w słuchaczu – mamy rok 2018 i feeling lat 90.
Zahaczając o temat jedzenia – jak to było u ciebie w domu, gotujecie, lubicie jeść?
Bardzo dużo! Od dziecka, najważniejszym miejscem w moim domu była kuchnia. Mój tata jest kucharzem i w zasadzie najciekawsze rzeczy działy się właśnie w kuchni. Byłam małą dziewczynką, która od samego początku eksperymentowała z jedzeniem – rodzice podawali mi owoce morza czy inne nietypowe potrawy, na które moi rówieśnicy reagowali z obrzydzeniem. Jasne, że cieszyłam się na paluszki rybne z ziemniakami i ze szpinakiem, które przyrządzała moja mama. Żeby nie było – jadłam i wciąż lubię szpinak (śmiech). Przyznam szczerze, że jestem osobą, która uwielbia dobrze zjeść i jest to jedna z moich ulubionych czynności, zaraz po muzyce.
Jedzenie daje ogromną radość i przyjemność. Kiedy planuję jakąś podróż, na pierwszym miejscu zawsze jest lokalna kuchnia.
Tak! Jeśli wyjeżdżam gdziekolwiek za granicę, to główną rolę odgrywa szamka. Szukanie odpowiednich knajpek, odkrywanie street foodu, po prostu wariacja smaków. Obecnie mieszkam w Poznaniu i muszę przyznać, że tamtejsza scena gastronomiczna jest wspaniała, podobnie zresztą jak warszawska. Dzieje się.
Sama też gotujesz?
Tak, przejęłam zdolności od taty. Nie boję się ryzyka i odważnych decyzji – zarówno w kuchni, jak i w muzyce. Uwielbiam włoską kuchnię – po prostu kocham makaron. Uzależniłam się od jednego dania, pracując w knajpie – bo była to najszybsza rzecz do zrobienia – aglio olio. Od tej pory, nie znika z mojego menu, uwielbiam robić je w domu. Jest to potrawa, która może być wizytówką miejsca – jeśli włoska restauracja robi pyszne aglio olio, możesz w ciemno zamawiać resztę. Lubię też robić pikantne dania, a pieprz nie znika z mojej kuchni – koniecznie świeżo mielony! Oprócz tego – brownie, które jest potwornie kalorycznym ciastem. Długo szukałam alternatywy i udało się – potrafię przygotować pyszną, zdrowszą wersję brownie z czerwonej fasoli. Jest lekko wytrawne i łatwe w przygotowaniu. Jeśli masz podstawy, to prędzej czy później obierzesz swoją kulinarną drogę.
Twój wegetarianizm wynika z preferencji smakowych czy z ideologii?
Akurat w moim przypadku jest to czysto związane ze słabą tolerancją na mięso. Nie dopisuję do tego jakiejś rozbudowanej historii. Oczywiście, zależy mi też na zwierzętach, chociaż rosołek na kurze przygotowany przez babcię raz na jakiś czas zjem. Nie mam z tym problemu.
A lokalne jedzenie, które przywołuje smaki z dzieciństwa?
W Berlinie był to bez wątpienia curry wurst, czyli kiełbaska z sosem curry. Jedliśmy to nałogowo. Pamiętam frytki z ketchupem i majonezem, z małych berlińskich budek. Chociaż najważniejszym smakiem, jaki zapamiętam do końca życia, był taki dmuchany hinduski chlebek, który nazywa się Fladenbrot. Bardzo tłusty, smażony na głębokim oleju. Po wyjeździe z Berlina nie mogłam nigdzie tego znaleźć, w pamięci pozostał mi jedynie smak. I za każdym razem, jak tato zabierał mnie potem do tego samego Hindusa, przeżywałam niesamowite smakowe uniesienia. Nic się nie zmieniło, knajpa stoi od 50 lat, a chlebek tak samo wspaniały.
Pełna zgoda. Zresztą siedzimy w Pacyfiku, którego kuchnia łączy w sobie tradycje wielu krajów – od Kuby, poprzez Meksyk, aż do Korei. Próbowałaś już kalafiora w panko?
To jest mój faworyt. Zresztą nie ma tu nic, co by mi nie smakowało, a muszę przyznać, że potrafię być wybredna. O tacosach już mówiliśmy, ale ten bowl z grzybami, warzywami i tofu również wymiata. I kimchi jest przepyszne. Będę tu wracać!
video teaser, montaż i zdjęcia: Izaak Rodrigo Pereira