Młody Belg, który sięgnął po laotański khaen i stał się viralem. „Kiedy na nim gram, czuję wyzwolenie”

Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach…
19-letni Jeremy Ragheb, student Królewskiego Konserwatorium Brukseli, mógł pójść utartym szlakiem i doskonalić się w grze na pianinie. Zamiast tego postawił na instrument z drugiego końca świata… i niepostrzeżenie stał się popularnym twórcą na TikToku. Warto poznać go teraz, jeszcze przed tym, gdy wyda pierwszą płytę.
Opisywanie dźwięków, w tym ich tekstury, nastroju czy barwy, zawsze nastręcza wiele trudności. W przypadku khaenu poprzeczka wydaje się postawiona jeszcze wyżej. Brzmienie narodowego instrumentu Laosu, niewielkiego państwa w Azji Południowo-Wschodniej, budzi skrajnie różne skojarzenia. Jest zarazem rzewne i kojące. Przypomina zmodulowane szkockie dudy, ale ma też w sobie coś z organowego transu. Ciekawą interpretację tego stylu podsunął także jeden z użytkowników Reddita. Jego zdaniem to syntezator, tyle że zaklęty w formie instrumentu dętego drewnianego.
Zamilska zaprasza w podróż do Zjednoczonego Królestwa Lęku. Co producentka powiedziała nam o swoim nowym albumie?
Khaen: dziedzictwo podróżujące po świecie
Na khaenie we wspomnianym Laosie i w północnej Tajlandii gra się już od ponad tysiąca lat. Tradycyjnie przybiera postać wydłużonej, pionowej harmonijki ustnej. Wykonane z bambusa piszczałki łączą się w nim z wydrążonym w drewnie zbiornikiem, do którego wtłaczane jest powietrze. Instrument pozostaje nieodłącznym towarzyszem ceremonii rodzinnych, w tym świąt religijnych, pogrzebów czy ślubów. Przyjęło się grać na nim w pojedynkę lub w towarzystwie innych artystów: śpiewaczek mor lam albo posiadaczy phina: drewnianej lutni przypominającej gruszkę. Khaen okazał się na tyle żywotny i ponadczasowy, że w 2017 wpisano go na listę niematerialnego dziedzictwa kulturowego UNESCO. Stoi tam m.in. u boku armeńskiego duduka, koreańskiej pieśni gagok czy japońskiego stylu gagaku.
Brzmienie instrumentu przez dłuższy czas nie przedostawało się poza teren Azji Południowo-Wschodniej. Wraz z globalizacją zaczęło jednak stopniowo przenikać do innych krajów. Do płyt The Cranberries, Aerosmith czy Yes wprowadził je kanadyjski kompozytor Randy Raine-Reusch. Nad Wisłą interesował się nim zaś choćby Wacław Zimpel. Polski muzyk na świetnym, przywodzącym na myśl gigantów XX-wiecznego minimalizmu krążku Lines zderzył instrument z różnymi klarnetami i organami Hammonda.
Satysfakcja i wyzwolenie
Pewnego dnia wieść o sile khaenu dotarła także do Jeremy’ego Ragheba, na co dzień mieszkającego prawie dziewięć tysięcy kilometrów od Laosu. 19-latek zaczynał swoją przygodę z muzyką od pianina. Szkoli się w tym zakresie w Królewskim Konserwatorium Brukseli. Zapytany o to, skąd taki wybór, nie dorabia do niego specjalnej filozofii. – Widziałem zbyt wielu utalentowanych pianistów, którzy tworzyli filmy o znacznie wyższej jakości. Pomyślałem, że khaen może być świetnym sposobem na to, żeby wyrobić sobie nazwisko. Jest mniej popularny, niewiele osób gra na nim poza Azją Południowo-Wschodnią, a opowiadające o nim materiały są mało zróżnicowane – przekonuje artysta. Poza tym po prostu zauroczył się stylem instrumentu. – Gra na nim bardzo satysfakcjonuje. Czuję z nim wyzwolenie, jakbym mógł powiedzieć wszystko, o co właściwie chodzi mi w muzyce – przekonuje.

Liczy się oddech i praca rąk
Decyduję się postawić artystę przed tym samym wyzwaniem, które opisuję na początku tekstu. Jak według niego brzmi gra na khaenie? – Jest ciepła, delikatna, ale też całkiem zadziorna. To gwarancja doniosłej jakości, która przenosi słuchacza w podróż wypełnioną intymnymi, osobistymi emocjami. W moich kompozycjach eksponują je jeszcze same rytmy, melodie i harmonie – deklaruje.
Jeremy Ragheb jednocześnie przyznaje, że oswojenie laotańskiego instrumentu wcale nie jest bułką z masłem. Nie chodzi tu nawet o jego wielkość, która robi szczególnie duże wrażenie, gdy Belg gra w miejscach publicznych: tunelach, dworcach czy pasażach. – W zasadzie jest całkiem lekki i łatwo go ze sobą nosić – twierdzi mój rozmówca. Sęk tkwi w przyswojeniu odpowiedniej techniki, którą trzeba udoskonalać metodą prób i błędów. Nie powstał jeszcze żaden uniwersalny podręcznik gry. – Podobnie jak w przypadku większości instrumentów dętych, potrzeba czasu, by zsynchronizować oddech i pracę rąk polegającą na zakrywaniu otworów palcami. Warto pracować nad ich odpowiednim ułożeniem, ale to wymaga regularnej praktyki i mnóstwa czasu – dodaje artysta. Innym wskazanym przez niego problemem jest jeszcze ograniczona liczba nut, mniejsza niż w przypadku gitary czy fortepianu.

Wspomnienia przelatujące przed oczami
Młodemu muzykowi daleko jednak do wywieszenia białej flagi. Stałą motywację do działania daje mu TikTok, gdzie jego próby niepostrzeżenie zamieniły się w viral. Najpopularniejszy materiał przedstawiający, jak gra w przejściu podziemnym, zebrał już 15 milionów wyświetleń. Brzmi jak początek epickiej przygody. Gdybym usłyszał to w nocy w metrze, poszedłbym do domu i ułożył sobie życie. To przypomina tę część filmu, gdy bohater widzi całą przeszłość, a wspomnienia przelatują mu przed oczami. Takich entuzjastycznych komentarzy jest cała masa. – Nie spodziewałem się, że te filmy do takiego stopnia się rozrosną – mówi mój rozmówca.
@jerem.rag magic moment #khaen #music #instrument #improvisation #fyp #relaxing #night #reverb
♬ Demey – Jérémy
Skala pozytywnych reakcji niewątpliwie może zawrócić w głowie, ale Jeremy Ragheb nie chce zatrzymać się na byciu muzyczną ciekawostką z chińskiej aplikacji. – Moim planem na ten rok jest wydanie albumu z dziesięcioma utworami łączącymi jazz, alternatywny rock i fusion. Chcę poszerzyć swoje horyzonty, wykonując utwory z khaenem i bez niego – przekonuje. Wśród inspiracji, które towarzyszą mu w nagrywaniu materiału, wymienia zespoły Radiohead, Supertramp i Pink Floyd, ale też japońskiego wirtuoza gitary, Masayoshiego Takanakę.
@jerem.rag HOME – Resonance, khaen version #khaen #instrument #night #reverb #relaxing #music #fyp #homeresonance @patorikku
♬ Home Resonance khaen version Jeremy Ragheb – Jérémy
Przybliżać cudzą kulturę
Belg planuje także grać koncerty w swojej ojczyźnie i poza nią. Marzy mu się również dzielenie sceny z orkiestrą symfoniczną, a przy sprzyjających wiatrach – wizyta w Azji Południowo-Wschodniej. – Chciałbym odkryć pochodzenie khaenu i nauczyć się nowych sposobów gry. Może nawet poznałbym tam kolejne instrumenty? – zastanawia się. Trudno oprzeć się wrażeniu, że właśnie tak powinny wyglądać transnarodowe poszukiwania muzyków: bez zbędnej egzotyzacji, za to z szacunkiem i świadomością, że przybliża się komuś ważny element cudzej kultury. Z takim zastrzeżeniem już nawet można wybaczyć wcześniejsze słowa o wybijaniu się na khaenie.
Sekretarz redakcji Going. MORE. Publikował lub publikuje także na łamach „newonce", „NOIZZ", „Czasopisma Ekrany", „Magazynu Kontakt", „Gazety Magnetofonowej" czy „Papaya.Rocks". Mieszka i pracuje w Warszawie.