Lanberry po raz kolejny udowadnia, że nie chodzi utartymi ścieżkami i nie poddaje się łatwym definicjom. Choć w jej sercu gra pop, na nowym wydawnictwie Obecna nie boi się eksperymentować i pokazuje nowe wcielenie. Jest także znacznie silniejszą artystką, która otwarcie wyśpiewuje, że niektórym osobom warto powiedzieć po prostu: żegnaj.
Jaka jest obecna Lanberry?
Lanberry: To ty mi powiedz, jaka jest w odbiorze!
Słychać, że eksperymentujesz. Jest zarówna ta mocniejsza rockowa strona, jak i ta delikatniejsza. Chciałaś pokazać różne oblicza?
Lanberry: Muzycznie stawiam na dużo gitarowego brzmienia, oczywiście w obrębie popu. Eksperymentuję ze swoim wokalem i momentami myślę, że robię się bardzo wyrazista. Jednak nie żegnam się też z moją delikatną stroną. Staram się połączyć te wszystkie moje wersje. Są oczywiście ballady, które mają specjalne miejsce w moim sercu. Mam ich wieczny niedosyt. Płyta jest różnorodna. Eksperymentuje i to jest lekkie szaleństwo.
Przy poprzedniej płycie, Co gryzie panią L?, otwarcie mówiłaś, że zawodowo i życiowo dotarłaś mentalnie do ściany, czułaś się poblokowana. Jak jest obecnie? W ostatnich miesiącach dość dużo się u ciebie dzieje…
Lanberry: Oj, bardzo. Te miesiące były inspirujące i dodały mi skrzydeł. Jeśli nawiązujesz do programu The Voice of Poland, to była to jedna z piękniejszych moich zawodowych przygód. Szłam tam z intencją, że oczywiście dzielę się swoją wiedzą, ale też sporo się uczę. I to była taka wymiana energii, wiedzy, doświadczenia, sytuacja, gdzie każda strona coś czerpie i jest wygrana.
Poprzednia płyta rzeczywiście była takim bezpośrednim efektem po moich przełomowych spotkaniach, po związkach, które się zaczynały i kończyły. To był bardzo znaczący okres. Teraz okazuje się, że życie mnie bardzo zaskoczyło i o tym opowiadam na płycie. Jeśli ktoś chce się dowiedzieć, co prywatnie u Lanberry, to wystarczy zajrzeć do tekstów, tam jest wszystko jak na dłoni.
Przy poprzednim wydawnictwie wyśpiewałaś, co cię gryzie, jaki proces przemiany przechodzisz. Na Obecnej mam wrażenie, że pojawia się artystka, kobieta dużo pewniejsza siebie, która tym, którzy stają jej na drodze i zaburzają spokój, mówi papa.
Lanberry: Trochę tak jest. To nie są łatwe pożegnania, ale stwierdziłam, że szkoda czasu na osoby, które zupełnie nie rezonują ze mną, nie są z mojego świata. Jeżeli ktoś mówi kompletnie innym językiem, podważa mnie jako osobę i nie czuje się komfortowo w obecności takiej osoby, to trzeba się pożegnać, bo to nie ma sensu.
Napisałaś kiedyś ten tytułowy list?
Lanberry: Na tej płycie pewne opowieści są bardzo autobiograficzne, ale pewne są kompletnie zmyślone. Na przykład Okna bez firanek – ta historia nigdy się nie wydarzyła w moim życiu. Tak ją ułożyliśmy, że może pewne linijki tego tekstu odnoszą się do mojego życia, ale cała opowieść, że ja poszłam gdzieś pod okno i zobaczyłam dziewczynę, to się nie wydarzyło i nie życzę tego nikomu, bo to jest takie trochę creeperskie (śmiech)
Ostatnia piosenka na płycie to emocjonalne Postscriptum. Słychać tam tyle żywych emocji, że trudno uwierzyć, że historia ta nie miała miejsca.
Lanberry: Wydarzyła się, to jest najbardziej osobisty utwór z płyty i powstał jako jeden z ostatnich. Stwierdziłam, że muszę, bo inaczej się uduszę. Trochę mnie ściskało, jak nagrywałam tę piosenkę, ale stwierdziłam, że muszę o tym wyśpiewać, bo z tym się zmagałam przez ostatnie parę miesięcy, akurat z tą konkretną relacją. To jest taki temat będący klamrą całej płyty. Bolesny, ale bardzo oczyszczający.
Otwarcie śpiewasz o relacji, w której druga strona przy ludziach udaje kogoś, kim nie jest, a w domowym zaciszu obrzuca błotem, która ma problemy ze sobą i obarcza tymi problemami partnerkę. Kiedy zrozumiałaś, że jedynym uzdrowieniem dla obu osób jest rozstanie?
Lanberry: Ja bardzo dokładnie w Postscriptum opisuję tę sytuację, że czasami w związkach przeciągamy moment pożegnania, bo mamy nadzieję i łudzimy się, że coś się zmieni, a się nie zmieni, bo to nie ma prawa się wydarzyć, jeśli obie strony nie chcą tego samego. Jedna strona nigdy nie uniesie dwóch, nie ma takiej opcji. To jest taka moja refleksja i o tym też śpiewam w refrenie, że przy całej mojej miłości i uczuciu, ja nie jestem od załatwiania cudzych spraw. To, co wynoszę dla siebie z tej relacji, i o tej lekcji też śpiewam, to fakt, żeby trochę szybciej uczyć się i tego nie przeciągać.
Na płycie pojawił się też nostalgiczny utwór Nocny Express, który opowiada o powrotach do przeszłości. Robisz sobie czasami takie powroty, podsumowania?
Lanberry: Bardzo rzadko, jestem orędowniczką tego, żeby żyć tu i teraz. Te powroty są dość ryzykowne, bo czasami niosą ze sobą ciężki ładunek energetyczny. Po co to sobie robić? Mamy tyle rzeczy na świecie, które nas przygniatają, że po co sobie serwować takie jazdy. Oczywiście, jeśli są to pozytywne wspomnienia – to pewnie. Piosenka Nocny Ekspres to utwór o przeszłości, o rozmarzeniu, ale zupełnie bezcelowym, trochę szkodliwym dla nas.
A gdybyś miała na chwilę jednak wrócić do tej przeszłości. Jak oceniłabyś te wszystkie lata na scenie, co powiedziałabyś debiutującej Lanberry?
Lanberry: Idź w to, nie przestawaj – to jedyne, co bym powiedziała tej dziewczynie, ale ona się i tak o tym dowiedziała po drodze. Zawsze jest ważny ten moment, kiedy naprawdę zostajesz przy sobie i przestajesz przejmować się tym, jakie inni mają projekcje na twój temat i jakie mają wersje ciebie w głowie. Jaka jesteś, to wiesz wyłącznie ty sama, ale to też wymaga takiego osadzenia. To jest niby banalne, ale jednocześnie bardzo trudne dla pewnego rodzaju osobowości.
Jak kręta i wyboista była twoja droga?
Lanberry: Ja bym na tej mapie zaznaczyła dwa etapy. Niewątpliwie do debiutu w 2015 roku ta droga była bardzo wyboista i kręta. Tylko że nikt o tym nie wiedział, bo moja walka o to, żeby publiczność usłyszała moje piosenki, była naprawdę skomplikowana. Próbowałam wielokrotnie wysłać demo do wytwórni, robiłam kawałki po angielsku z różnymi osobami. Pewnego dnia spotkałam na swojej drodze ludzi (managera i pierwszego producenta), którzy mi życzliwie podpowiedzieli, że może jednak napiszę coś po polsku. To był totalny przełom. Były oczywiście także przygody z talent show. Seria wielkich zawodów, porażek, przeszkód. To wszystko się wydarzyło i naprawę było intensywne, a potem wahadło się odbiło w drugą stronę i konkretnie zmieniło moje życie. Podpisałam swój wymarzony kontrakt, zaczęłam współpracę z moim managerem, Jackiem Jagłowskim – i tak to leci.
Pamiętasz rok 2013 i sytuację w programie The Voice, gdy żaden z foteli się nie odwrócił? Co było później? Podwójna motywacja, by walczyć o marzenia, czy zwątpienie we własne możliwości?
Lanberry: Nie będę ukrywać, kryzys się wydarzył. To było bardzo ciężkie doświadczenie, tym bardziej że moje otoczenie widziało, że ja próbuję, robię te piosenki, a czas biegnie. Może myśleli, że nic z tego nie będzie, że powinnam zająć się inną pracą, a muzykę traktować jako hobby. Ja jednak miałam takie poczucie i przekonanie, że ja naprawdę chcę śpiewać, wychodzić na scenę, i nie wyobrażałam sobie innej opcji. Wiedziałam, że idę po swój cel.
Sprawdź też: Julia Żugaj: „Nie uważałam się za osobę, która ma do tego talent” [WYWIAD]
Pamiętam, że Tomson i Baron powiedzieli, żebyś wróciła do kolejnej edycji. Ty wróciłaś po dziewięciu latach i nie jako uczestniczka, a trenerka. Czułaś, że pokazałaś wszystkim, gdzie jest twoje właściwe miejsce?
Lanberry: Jestem bardzo daleka od takiego poczucia, że ja im teraz pokażę, coś udowodnię.
A samej sobie?
Lanberry: W sobie miałam ogromne poczucie wdzięczności, że „wow, to się wydarzyło, że ta droga, którą idę bardzo konsekwentnie od ponad dekady, przywiodła mnie właśnie tutaj”. A bywało różnie. Przez ostatnie 7 lat niepowodzenia przeplatały się z sukcesami. To jest piękne, że ta droga nie jest nudna, że ja cały czas się tym wszystkim zachwycam i mam ogromną radość z tego, co robię. To jest najważniejsze.
Co jest trudniejsze: bycie ocenianym czy ocenianie?
Lanberry: Wiem, jak czują się ludzie po drugiej stronie, z jakim stresem i tremą mierzą się, stojąc na scenie. Zdaję sobie sprawę, że w przypadku talent-show uczestnicy mają chwilę, by pokazać wszystko, co potrafią i żebyśmy my, trenerzy, usłyszeli tę jedną rzecz, która sprawi, że się odwrócimy.
Każdego z osobna podziwiam, że miał odwagę zapisać się na ten casting, że przyszedł do studia, chciał zaprezentować swój talent. To się może wydawać łatwe, ale nie jest. Ta wiedza sprzed lat pomogła mi trochę szerzej spojrzeć na uczestników i być mega empatyczną. Cieszę się, że tak się to wszystko ułożyło, bo to jest piękna historia.
Jesteś osobą, która nie chadza utartymi szlakami i szuka nieoczywistej drogi, ale w stu procentach swojej. To się ceni, jednak taka droga dla artysty chyba nie zawsze jest łatwa. Zawsze znajdzie się ktoś, kto doda swoje pięć groszy.
Lanberry: Mądre rady zawsze przyjmę, takie, które pokażą mi, że ta rada przyczyni się do mojego rozwoju. Tak samo mam z krytyką. Jeśli ktoś konstruktywnie krytykuje, czy recenzuje, to sobie to cenię. To rzeczywiście coś mi daje, coś wnosi do życia. W tym świecie jesteśmy też wystawieni na ciągłą ocenę, o którą wcale nikt nie prosi. Momentami wcale nie chcemy być oceniani. I mówię tu nie tylko o muzycznym życiu. Czasami wypowiada się ktoś z rodziny czy przyjaciół, a my wcale o to nie pytamy. Sama się tego uczę, żeby nie oceniać ludzi, żeby nie mówić im za dużo. Co mnie to obchodzi? To jest ich życie. Trzeba pozostawić sobie i innym taką przestrzeń i trzymać tę granicę.
Płyta Obecna jest już gotowa. Co planujesz dalej?
Lanberry: Teraz czeka nas promocja i koncerty, które wciąż planujemy. Zapowiada się gruby sezon letni, premierowy. Będzie się działo.
Jakie są twoje marzenia? Czego można tobie życzyć?
Lanberry: Moje marzenia są stałe, one się nie zmieniają. Dużo, bardzo dużo koncertów. A prywatnie, chciałabym mieć dom w lesie z pieskami i kotkami.
W dzieciństwie pisałam książki do szuflady, a dziś tworzenie tekstów jest moją pasją i pracą. Na co dzień łącze lekkie pióro z miłością do muzyki i zawsze jestem tam, gdzie gra ona najgłośniej.