Męskie drganie – o ciałopozytywności dla mężczyzn (i nie tylko)
Nie mogę się zdecydować, co chcę robić w życiu, więc…
Czym w ogóle jest tytuł „prawdziwego mężczyzny”? Czy istnieje „nieprawdziwy mężczyzna”? Jeśli tak, to jaki? Udawany, sztuczny, fałszywy? I kto o tym decyduje? Czy ktoś z Was ma paszport prawdziwego mężczyzny? Czy ten koncept nie jest absurdalny?
Gorset patriarchalnego ładu zawsze najmocniej uciskał kobiety. Skala uprzedmiotowienia ich ciał na przestrzeni wieków sprawiła, że to one mają pierwsze miejsce w kolejce na antypatriarchalną kurację – co nie znaczy, że my, mężczyźni, też jej nie potrzebujemy…
I tak jak gorset ma wiele rzędów sznurówek, tak z każdą falą feminizmu do dekonstruowania i rozwiązywania były kolejne rzędy problemów patriarchatu.
Wiatr, który wzburzył te fale feminizmu, przywiódł również ruch fat acceptance, z którego wyrosła ciałopozytywność.
To dzięki ciałopozytywności miliony kobiet na całym świecie zrozumiały, że czas wyrzucić krępujący kaftan i pozwolić być swojemu ciału takim, jakie jest. Przesłanie to stało się tak szerokie, że dotarło do mediów i wielkich korporacji, dotychczasowych propagatorów szkodliwych ideałów piękności.
Nawet korporacje, wyczuwając idące zmiany, dostosowały swoją narrację marketingową i zaczęły pokazywać w swoich kampaniach reklamowych całe spektrum kobiecych ciał – nie tylko ich skrajny wycinek, nijak przystający do fizjonomii większości osób identyfikujących się jako kobiety.
I choć zdarzają się jeszcze takie cringe’owe momenty, jak niedawne ”złote” myśli aktorki Kaczorowskiej aka Bożenki z Klanu, to ciałopozytywność jest na niesłabnącej fali.
A co z mężczyznami?
No właśnie: a co z mężczyznami? Wydaje się, że kiedy nowy, rzeczywisty obraz kobiecego ciała był malowany milionem podniesionych w geście rewolucji rąk, to płótno na nowy inkluzywny model męskiej fizjonomii, pozostawało puste.
A wcale nie jest tak, ża patriarchat, z racji bycia systemem opartym na męskiej dominacji, samych mężczyzn nie rani. Opary toksycznego systemu kulturowo-społecznego zatruwają życie i nam – również w sferze cielesności.
Wow, udało mi się znaleźć reklamę z dzieciństwa, gdzie także męskie ciało jest uprzedmiotowione!
No to lecimy – od kultu maczo, przez imperatyw chodzenia na siłkę, aż do tinderowego „masz poniżej 180 cm? nawet do mnie nie pisz”.
Bo przecież każdy mężczyzna musi być:
wysoki (bo co, inaczej go nie widać?)
mieć niski głos
duże muskuły
nie może przedwcześnie łysieć
a zarazem musi mieć pełny zarost
Można by tak w nieskończoność. A nie oszukujmy się, niewielu z nas zostało obdarzonych przez genetyczną loterię (nie wiem czemu, ale wyobraziłem sobie, że prowadzi ją Zygmunt Chajzer) główną nagrodą w postaci fizjonomii superbohatera Marvela. A nawet jeśli, to bycie superbohaterem oznacza często super oczekiwania wobec siebie. I spoko, jeśli tylko nie są one motywowane chęcią rekompensacji jakichś braków albo desperacką próbą dostosowania się do idealnego, psychofizycznego szablonu „prawdziwego mężczyzny”.
Zresztą czym w ogóle jest tytuł „prawdziwego mężczyzny”? Czy ten koncept nie jest dostatecznie absurdalny? Bo czy istnieje „nieprawdziwy mężczyzna”? Jeśli tak, to jaki? Udawany, sztuczny, fałszywy? I kto o tym decyduje? Czy ktoś z Was ma paszport prawdziwego mężczyzny? Łotdefok?
Nie da się mieć wszystkiego. Sam, pracując w branży modelingowej, często słyszę, choćby od bliskich, że jestem za chudy. Że może bym tak „zjadł jakiegoś steka”. Że ubieram się niemęsko.
Dawniej, z racji długich włosów, nikłego zarostu i delikatnej urody, idąc ulicą (szczególnie w rodzinnym Radomiu), bywałem nazywany kobietą (nie zawsze przez pomyłkę), ewentualnie pedałem (nieważne, że identyfikuję się jako osoba heteroseksualna, a wówczas wyglądałem raczej jak typowy fan Metalliki).
Nawet nie chcę wiedzieć, co przez całe życie słyszą i przeżywają osoby nieheteronormatywne, niebinarne albo postrzegane jako otyłe.
Wydaje mi się jednak, że w przeciwieństwie do kobiet, których fizyczność jest źródłem nieustannych, natrętnych i seksistowskich komentarzy oraz zaczepek, wygląd większości mężczyzn jest często po prostu ignorowany.
Bo po co o tym rozmawiać? To nie są rzeczy, którymi zajmują się PrAwDziWi MęŻcZyŹni.
Uprzedmiotowienie i wszechobecność damskiego ciała, nawet jeśli wyidealizowanego i poddanego nieustannej seksualizacji, miało przynajmniej taki efekt uboczny, że dla kobiet ciało stało się jakimkolwiek odniesieniem, obrazem, przedmiotem myśli oraz rozmów. Ciągle orbitowało w świadomości, nawet jeśli było źródłem głównie cierpienia. U mężczyzn zaś ciało niemalże nie istnieje. No chyba, że uwzględnimy standardową gadkę w stylu „ale dojebałeś bicka” i wspomniane już wzorce mięsistego i smukłego maczo.
Mężczyźni o większej wadze, niższym wzroście czy ubierający się w ciuchy uznawane za kobiece (polecam tekst o „chłopach przebranych za babę” i pozdrawiam naczelnego Piotra Mikę) ((dzięki byczq, odnotowane, plusik poleciał do dziennika – przyp. P. M.)) w (pop)kulturze występują często w roli błaznów, a w najlepszym razie – po prostu śmiesznych kolesi.
Albo w celu obrażenia kogoś w stylu Tigera Bonzo Adama Kupca.
Rzadko kiedy są postrzegani po prostu jako atrakcyjni (chyba, że decyduje o tym ich status socjoekonomiczny, ale to już inna historia). Bo guess what – ludzie mają różne gusta i nie wszystkim podoba się kwadratowa szczęka i zero tkanki tłuszczowej.
Sprawę pogarsza fakt, że równie toksyczne są przekazy na temat tego, jaki powinien być facet w sferze emocjonalno – osobowościowej. Przecież „mężczyźni nie płaczą” a „drań kocha najmocniej”. Wszystkie te barykady wzniesione są jedynie po to, by skutecznie oderwać mężczyznę/chłopca od wyrażania swoich uczuć i dzielenia się nimi. Nie tylko ze swoimi partnerkami/partnerami, ale również przyjaciółmi.
Smutna konstatacja wyłania się z badań dr hab. Iwony Chmury-Rutkowskiej z UAM (Od optymizmu do cynizmu. Studium męskiej przyjaźni), która wraz z dr hab. Joanną Ostrouch stwierdza, że przyjaźnie dorosłych mężczyzn są często powierzchowne i oparte raczej na wspólnej rozrywce/działaniu niż dzieleniu się emocjami i uczuciami… albo po prostu ich nie ma.
Okej, jasne – pewnie doświadczenie wielu facetów, którzy to przeczytają, jest zupełnie inne (moje również). Niemniej wystarczy tylko nieco wyściubić nos spoza swojej bańki, by przekonać się, jak smutny jest krajobraz relacji męsko – męskich. Albo spojrzeć na relację z własnym ojcem, czy też jego relacje z innymi facetami.
Tłumione emocje zamieniają się w przemoc, nałogi, zaburzenia… albo ustawianie się na tinderowe randki, by potem na nie nie przychodzić i chwalić się tym kolegom z Wykopu.
Cela Incela
To, że dla tak wielu mężczyzn ciało nie jest tematem, nie znaczy, że nie jest dla nich istotne. Niestety, natura nie znosi próżni. Fakt powstania społeczności Inceli jest tego dowodem. Ta reaktywna postawa zrodziła się w obliczu nieradzenia sobie z odrzuceniem przez płeć (na ogół) przeciwną – czy to prawdziwym, czy wyimaginowanym.
To odrzucenie przypisywane jest w ogromnej mierze własnej nieatrakcyjności fizycznej – skontrastowanej z nową wersją starego ideału prawdziwego mężczyzny – CHADA. Wg inceli to ich fizjonomia determinuje to, czy udaje im się mieć relacje seksualne z kobietami.
Im bardziej zwiększa się rozdźwięk między idealnym obrazem męskiego ciała, a rzeczywistością, tym boleśniejszy staje się upadek w czeluść wykluczenia.
A kiedy spadasz w przepaść, chwytasz się byle czego – nawet tak zwyrodniałych, nielogicznych koncepcji, jak blue/red/black pill czy zasada 80/20, napędzanych opacznie rozumianą psychologią ewolucyjną, polaną altrightowym sosem. Więcej o tych logicznych potworkach przeczytacie na Poptown.
Przytulam Cię, Incelu
Nie, nie jest to żaden pseudohipisowski manifest ani symetryzm z mojej strony – raczej wyrażenie tego, czego w moim odczuciu potrzebują mężczyźni. Nie tylko ci z ciemnej, incelskiej jaskini, ale my wszyscy. A jeszcze bardziej potrzebujemy nowych wzorców męskości.
I wartościowych relacji z innymi mężczyznami – nie internetowych, opartych głównie na wspólnej, skumulowanej nienawiści do kobiet, lecz tych czułych.
Jak mówi Kamil Błoch z Grupy Performatywnej Chłopaki, „żeby móc pobyć w czystej relacji z mężczyzną, trzeba przestać być mężczyzną patriarchalnym, czyli dokonać regresu i zostać chłopcem”.
I nie chodzi tu o to, żeby nagle założyć portki z dzieciństwa, zacząć haratać w gałę czy wąchać swoje bąki (truestory). Kwestia dotyczy symbolicznego, tymczasowego powrotu do bycia chłopcem niezatrutym jeszcze patriarchalnym przekazem – na temat ciała, uczuć oraz relacji z osobami różnych płci. Po to, by zobaczyć i doświadczyć, że można inaczej, niż uczy nas kultura.
I choć na początku sugerowałem, że męska ciałopozytywność w kulturze jest smutną pustką, nie jest to do końca prawda.
Spójrzcie chociażby na zdjęcie z kampanii marki bielizny należącej do Rihanny, Savage x Fenty:
Koncept ten zaczyna kiełkować nawet i na naszym rodzimym podwórku. Od literatury (polecam m.in. wydane niedawno „Facet przyzwoity. Od patriarchatu do nowych modeli męskości” ) do męskich kręgów, które w działaniu eksplorują nowe rodzaje męskości i relacji z innymi facetami. Jednym z nich, do którego zresztą zostałem zaproszony, jest Grupa Performatywna Chłopaki.
W tym przypadku zaczęło się od spektaklu pt. „Chcieliśmy porozmawiać o męskości, a zostaliśmy przyjaciółmi”, który wzbudził tak samo duże zainteresowanie jak i dyskomfort u części widzów i widzek. Już w pierwszej scenie osoby oglądające zostały skonfrontowane z obrazem przytulających się i czułych mężczyzn – bez żadnej unormowanej sytuacji społecznej, tak po prostu.
Choć dla mnie doświadczenie męskiego dotyku jest czymś zupełnie normalnym i raczej nigdy nie wzbudzało dysonansu, to reakcje na spektakl uświadomiły mi, jak bardzo moja osobista perspektywa daleka jest od powszechnie panujących schematów kulturowych, nawet wśród osób z mojej bańki.
Działalność Chłopaków zakreśla coraz szersze kręgi, trafiając również (już jakiś czas temu) na łamy Going. MORE.
Inną inicjatywą, która w piękny sposób szerzy na polskim gruncie męską ciałopozytywność, jest moonka. Działająca w niej Katarzyna Jabłońska – Kuśmierek odbyła zresztą z Chłopakami rozmowę o męskości.
Jest to część cyklu, który tematycznie orbituje wokół doświadczenia bycia facetem (inne części do posłuchania tutaj). Moonka w najbliższej przyszłości planuje również wydać przewodnik o ciałopozytywnym dojrzewaniu dla chłopców.
Jedna z najpopularniejszych aktywistek oraz dziennikarek walczących z kulturą gwałtu i uprzedmiotowieniem kobiet, Maja Staśko, również zauważa niedobór ciałopozytywnego przekazu dla mężczyzn i sama wypełnia tę lukę postami na Instagramie.
NIE ZNASZ NIE OCENIAJ!!!1
Bycie ocenianym na podstawie wyglądu dotyczy nas wszystkich – choć oczywiście nie w takiej samej mierze (o czym wspominałem wcześniej).
Do pewnego (bardzo niewielkiego) stopnia jest to zrozumiałe. Nasze mózgi jaskiniowców są zaprogramowane tak, by jak najszybciej ocenić potencjalne zagrożenie czy partnerkę/partnera seksualnego, więc ich naturalnym mechanizmem jest szybka analiza na podstawie wyglądu i powierzchownego zachowania. Ale c’mon, minęło trochę czasu, odkąd przestaliśmy polować na mamuty, a postęp technologiczny i zmiany kulturowe dawno wyprzedziły o kilka długości naturalny bieg ewolucji. We can do better than that.
A jako że kobiety są już zaprawione w rozwalaniu tego muru, my, mężczyźni, z większą łatwością możemy do nich dołączyć.
Bo męska ciałopozytywność to, w moim odczuciu, nie tylko pozwolenie sobie na bycie fizjonomicznie nieidealnym. To również przełamywanie kulturowych konwenansów dotyczących ubioru, dotyku, relacji z innymi mężczyznami czy okazywania emocji. A także docenienie i zintegrowanie kobiecego pierwiastka w męskiej psychice – czyli animy, o której pisał Jung.
To do dzieła, CHŁOPACY! Zaanimujcie swoje animy!
PS. Wciąż możecie chodzić na siłkę i oglądać meczyki. A przynajmniej ja tak robię. Forza!
Być literą B: Dymek SZCZERZE o swojej biseksualności i popkulturze
Nie mogę się zdecydować, co chcę robić w życiu, więc piszę dla Going., robię muzyczkę jako IKARVS (@ikarvski), jestem modelem (@pomyslav) i dezynfekuję toksyczną męskość w Grupie Performatywnej Chłopaki.