Najdziwniejszy żart świata, muzyka z ejtisowych komputerów i taniec przeciwko rasizmowi – relacja z Unsound Festival
Intensywnie, szybko, we wspaniałym towarzystwie. Tak minął nam tegoroczny Unsound o wzniosłym i jednocześnie bardzo przyziemnym motywie Solidarity.
Zakończony w ubiegłą niedzielę Unsound Festival odbywał się w Krakowie już po raz siedemnasty. Przez cały tydzień mogliśmy uczestniczyć w wielu panelach dyskusyjnych, wykładach, projekcjach filmowych, warsztatach czy wystawach. No i najważniejsze – światowych i europejskich premierach koncertowych. Bez zbędnego przedłużania – tegoroczna edycja była jedną z najlepszych, w jakich było nam dane brać udział!
cover fot. Helena Majewska
Wizuale na równi z muzyką, era hiperrealistycznych renderów 3D i psychodeliczny lot z Simply Red
Jedną z naszych głównych obserwacji podczas wielu unsoundowych koncertów był sposób, w jaki traktuje się obecnie wizuale. Jeszcze kilka temu służyły one za dodatek do muzycznego show, były pewnego rodzaju ciekawostką. Muzyka grała główną rolę, a strona wizualna pozostawała w cieniu. Say no more. MFO, Ezra Miller, Nate Boyce, Weirdcore, Robert Henke czy AGF – cała ta zgraja artystów wizualnych pokazała, że żyjemy obecnie w złotych czasach renderowania 3D i łączenia tych pięknych, często dziwacznych obrazów z muzyką elektroniczną.
Zachwycające były inspirowane grami komputerowymi, Azją, anime i mitologią rendery Ezry Millera. Jak zwykle przerażające, psychodeliczne i niepokojące były kwasowe wizje Weirdcore’a, który jest stałym współpracownikiem Aphex Twina, a w Kinie Kijów wspaniale ozdobił jedyne w swoim rodzaju show Caretakera. Mastermind Robert Henke programował na komputerach z 1980, które wypluwały z siebie nie tylko dźwięki, ale i piękne retro graficzki.
Nate Boyce, który nie dość, że grał na gitarze preparowanej, to jeszcze bawił się w VJ-a i wychodziło mu to naprawdę imponująco. Wisienką na torcie były hiperrealistyczne obrazy generowane przez MFO, które towarzyszyły pogańsko-słowiańskiemu koncertowi Kistvaen Roly’ego Portera. Tych obrazów nie da się łatwo wymazać z pamięci. Podsumowując – w każdym z tych występów dało się wyczuć chęć łączenia ze sobą organiczności i biologii z technologią i z tym, co chłodne, robotyczne i wyobcowane. To jest teraźniejszość.
W służbie bassu oraz afrykańskich i bliskowschodnich melodii
Unsound zawsze słynął z zapraszania artystów z wielu krańców Czarnego Lądu. Dla muzyków z Afryki często była to opcja debiutu poza w Europie, a zdarzało się, że był to pierwszy wyjazd poza granice własnego kraju. Nie inaczej było w tym roku – MCZO & Duke, Jay Mitta, HHY & The Kampala Unit, Rudeboyz (którzy niestety nie dojechali) i MC Yallah. Najbardziej zachwyciła nas raperka z Ugandy, która jest obecna na scenie już od 20 lat, a swoje debiutanckie albumy wydaje w kenijskim Hakuna Kulala. Charyzma, energia, flow, kontakt z publicznością i niezwykła radość z grania. MC Yallah wraz ze swoim producentem Debmasterem zawładnęła w piątkową noc Kuchnią i w zasadzie zamknęła jakąkolwiek rap grę na tym festiwalu. Missy Elliott na dobrej bassówie to mało powiedziane!
A dobrego bassu nigdy za wiele! Pozostajemy w naszej ulubionej Kuchni, gdzie jeden z ciekawszych, a na pewno najbardziej tanecznych setów zagrali TSVI i DJ Plead. Panowie jarają się bębnami i perkusjami w każdej postaci i dodają do tego arabskie i bliskowschodnie melodie. Czuliśmy się jak na jakimś soukhu czy innym bazarze w roku 2060, kiedy regionalne instrumenty całkowicie połączyły się z technologią. Nie wychodzimy z Kuchni – ukraiński młodziak John Object porwał nas swoją pojechaną rytmicznie wizją, a Upsammy zapewniła radość przeszczepieniem brytyjskiego wajbu na krakowską ziemię.
Egipski didżej i producent ZULI zastąpił w line-upie Citizen Boya i było to godne zastępstwo. Żyrandole zapłonęły ogniem, a nasze nogi błagały o litość.
Polska mistrzem Polski
Jak co roku, polska ekipa na Unsoundzie dopisała. Niestety, przegapiliśmy kilka występów – Baby Meelo, DJ Smakowita Pajda, FOQL i Edka Jarząb czy Abu Zeinah z pewnością dowieźli znakomite sety i live’y. Co natomiast widzieliśmy i za co możemy ręczyć, że wypadło znakomicie? Nasze ukochane The Lodge, w którym grali m.in. Piotr Kurek, Mikołaj Trzaska i Sly & the Family Drone/Gadecki & Owczarek. Na szczególna uwagę zasłużyli ci ostatni – CO TAM SIĘ DZIAŁO. Istne sceny dantejskie, energia, krzyk, oszalała publika. Takich scen w wyczillowanym, pełnym dymu 89 jeszcze nie widzieliśmy. Wow.
Bardzo siadł nam nasączony acidem premierowy live Radiation od Chino i Olivii, fajnie było zobaczyć na scenie 70-letnie/ch weteranki i weteranów orkiestry dętej Fabryki Ursus, którzy zagrali razem z Dominikiem Strycharskim. Z kolei koncert Wacława Zimpla i Jamesa Holdena był przyjemnym przerywnikiem od tanecznych i syntezatorowych setów w Forum. Bezpiecznie, kojąco i ajurwedyjsko, czyli jak na tych dwóch panów przystało.
Mistrzów jest dwóch
I zostali nimi bezapelacyjnie JD Twitch, czyli filar Optimo Music i inicjator Against Fascism Trax oraz James Leyland Kirby aka The Caretaker. Pierwszy z nich, w swoim prawie 3-godzinnym secie grał wszystko i to jak grał! Od thrash metalu, poprzez punk, reggaetony, dubstep, techno, elektro i pop. Jeśli obok Slayera można zestawić Seana Paula, a Idles zmiksować z footworkami, to więcej pytań nie mamy. Kółeczko, w którym tańczyliśmy podczas finałowego utworu Bella Ciao było pięknym i wzruszającym dowodem na to, że Solidarność jest w ludziach i ci ludzie przyjeżdżają na Unsound. Bawią się i wstają na kacu aby zagłosować, rozmawiają ze sobą i słuchają drugiej osoby, myślą o sobie, ale również o innych.
Dziwny film kręcony w wąskich uliczkach i ciemnych barach Krakowa? Emocjonująca walka bokserska o mistrzowski pas? Notorious P.I.G.? A może piękne wykonanie przeboju Simply Red z zniekształconymi twarzami Micka Hucknalla i fanów. James Kirby vs music industry? James Kirby żartujący ze wszystkich nadętych i zapatrzonych jedynie w hajsy twórców, producentów i właścicieli wytwórni? Jeśli oburzyło i zniesmaczyło to część zgromadzonych na sali, jeśli ktoś tego nie kupił i wyszedł w trakcie to znaczy, że podziałało, że Caretaker jest wyluzowanym, mega spoko typem, który robi niesamowicie piękne i ważne rzeczy. Do tego stopnia, że dzień później jakiś typek wyzwał go podczas spotkania w Pałacu Krzysztofory na pojedynek, grożąc drewnianym mieczem. Najśmieszniejszy żart na Unsoundzie? Bez wątpienia.
A to tak naprawdę wierzchołek góry lodowej, bo tegoroczny Unsound przyniósł nam ogrom dobrej lub znakomitej muzyki i ciężko to wszystko zebrać w całość, opisać słowami i wyrwać z kontekstu. Niektóre rzeczy po prostu trzeba poczuć na własnej skórze.
Zregenerowaliśmy się, odpoczęliśmy i już tęsknimy. Żaden festiwal w Polsce nie ma tak wspaniałej publiczności, tak wyjątkowej atmosfery i nie dzieje się na tak wielu płaszczyznach sztuki. Unsoundzie, jak zwykle, widzimy się za rok!