Majka Jeżowska już w ten weekend wystąpi na imprezie dla dorosłych i porozmawialiśmy z nią o tym
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Nostalgiczne imprezy z muzyką z danej, dawno minionej dekady to obowiązkowy punkt weekendowego repertuaru wielu klubów w każdym większym mieście. W tę sobotę, 28 września, warszawskie Niebo idzie jednak o krok dalej. Na imprezie z cyklu Słodkie lata 90. główną gwiazdą będzie bowiem Majka Jeżowska.
Autorka „A ja wolę moją mamę” czy „Wszystkie dzieci nasze są” może się kojarzyć z odległym dzieciństwem. Od kilku lat jednak piosenkarka występuje z żywym, mocno rockowym składem i właśnie z nim pojawiła się na ostatniej edycji Pol’and’Rock Festival, gdzie wzruszyła i zaprosiła do wspólnej zabawy ok. stu tysięcy osób.
Właśnie na fali tego niezwykle entuzjastycznego przyjęcia pojawi się w Niebie by pokazać jaką moc mają jej piosenki sprzed lat. Oprócz Majki Jeżowskiej z zespołem, tej nocy zagrają gospodarze cyklu, czyli Glass Hunters – drugi najpopularniejszy boysband zaraz po Just 5.
Skorzystaliśmy z okazji by pogadać. Majka Jeżowska opowiedziała nam m.in. o recepcji jej muzyki, szufladkach dyktowanych przez krytyków, triumfalnym koncercie na Pol’and’Rock oraz uniwersalnym zrozumieniu dla dźwięków – wszystko szczerze i bez przymrużenia oka.
W najbliższą sobotę zagra Pani wyłącznie dla osób dorosłych. To chyba nie zdarza się często.
Owszem, dość rzadko. Dlatego jest to dla mnie nie lada gratka. Sobotni występ będzie jednak nawiązaniem do naszego koncertu na ostatniej edycji festiwalu Pol’and’Rock Jurka Owsiaka, który zrobił furorę zarówno tam na miejscu, jak i w sieci. Wywołał mnóstwo entuzjastycznych komentarzy. Przede wszystkim, ze strony osób dorosłych, które nie spodziewały się, że będzie tak rockowo i czadersko oraz że piosenki, które znają ze swojego dzieciństwa nie zestarzały się, dalej są aktualne i nie są dziecięco infantylne. Oczywiście, były pisane z myślą o młodych słuchaczach, ale nigdy nie były śpiewane przez dzieci, tylko przeze mnie – piosenkarkę, która musi mieć co śpiewać i o czym. Gdy zaaranżowaliśmy te utwory na rockowo, okazało się, że to ponadczasowe i łączące pokolenia przeboje. Wszyscy się świetnie bawili – tańczyli i przeżywali. Cieszę się, że nasz koncert z tą niesamowitą energią publiczności, magiczną atmosfera ukaże się na DVD!
Musiało minąć trochę czasu zanim pierwsza generacja słuchaczy, którzy zetknęli się z tą muzyką, mogła do niej wrócić z innym podejściem. Bo nie oszukujmy się, jak byli nastolatkami to zapewne odłożyli je gdzieś na bok.
Taka jest kolej rzeczy i nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Takie spotkanie z piosenkami, których nie słuchało się wiele lat może być niesamowitym przeżyciem i myślę, że w klubie Niebo będzie podobnie. Chociaż nie da się porównać stutysięcznego tłumu, który zebrał się pod Małą Sceną na Pol’and’Rocku i atmosfery sali, w której zmieści się kilkaset, może tysiąc, osób. Bardzo lubię grać w takich przestrzeniach. Kiedy mieszkałam w Chicago w latach 80-tych i na początku 90-tych śpiewałam głównie w klubach. Właśnie w Chicago, ale także w Nowym Jorku czy Los Angeles. W LA występowałam co weekend w prywatnym rosyjsko-żydowskim klubie, śpiewając w kilku językach bardzo różny repertuar. To właśnie koncerty w takich warunkach uczą intymnego kontaktu z publicznością. Wszyscy mogą mnie tam zobaczyć z bliska i vice versa. Zawsze mi zależało na tym by moja publika dobrze się bawiła, ale przede wszystkim wychodziła na parkiet. Wtedy właśnie zaczęłam dbać o publiczność. W małej sali każdy słuchacz jest ważny. Myślę, że wszyscy ci, którzy przeszli taką szkołę, mają zupełnie inny kontakt z słuchaczami niż muzycy trafiający od razu na wielkie sceny.
Domyślam się, że te doświadczenia pomogły w dotarciu do młodszych słuchaczy.
Oczywiście. Zależy mi absolutnie na każdej osobie. Gdy tylko zauważę kogoś, kto potrzebuje więcej czasu by otworzyć się na zabawę, to na nim się skupiam. Moim zadaniem jest dotrzeć do wszystkich, w tym najbardziej zamkniętych. Chcę by każdy był zadowolony.
Skąd w zasadzie decyzja by pociągnąć Pani repertuar w rockową stronę?
Zawsze twierdziłam, że mam rockową duszę, choć nie mam rockowego głosu. Wcale nie trzeba mieć mega chrypy. Rock to energia i ekspresja. Niewiele osób wie, że jestem pierwszą polską wokalistką wymienioną w amerykańskiej MTV. Będąc w Stanach, nagrałam piosenkę „Rats on a Budget”, która była satyrą na fast-foody. Teledysk, który nakręciliśmy został zgłoszony do konkursu organizowanego przez MTV i dotarł do finału!
Od 5 lat pracuję z zespołem młodych muzyków grających w różnych składach. Każdy z nas jest inny, wnosi swoje pomysły i ciągnie w jakimś kierunku. To właśnie oni namawiali mnie od lat bym wystąpiła na Pol’and’Rock, widząc jak publiczność bawi się na naszych koncertach. Mówili: ”Majka , dałabyś czadu na Pol’and’rocku”. Oczywiście nie każdy może się tam pojawić, potrzeba zaproszenia. Nie do końca wierzyłam, że to się uda. W tym roku obchodzę 40-ty jubileusz pracy artystycznej, jeśli liczyć ją od mojego pierwszego występu na Festiwalu Piosenki Polskiej w Opolu. Pomyślałam sobie: „Raz kozie śmierć. Pogadam z Jurkiem Owsiakiem, trzeba powalczyć o występ w Kostrzynie”. Wiedząc już, że tam zagramy, zaczęliśmy kombinować i przearanżowywać piosenki. Nie były to duże zmiany, ale np. „Laleczce z saskiej porcelany” dodaliśmy trochę heavy-metalowego charakteru, co było zasługą gitarzysty i producenta Łukasza Stępniewicza. Mateusz, perkusista grający na co dzień z Grubsonem wnosi hip-hopową nutę. Nasz kierownik muzyczny Marek Tarnowski, pracuje na co dzień z Markiem Dyjakiem. Każdy jest tutaj z innej bajki muzycznej i być może dlatego razem tworzymy fajne sytuacje na scenie. Bardzo pomógł mi też Adam Darski, czyli Nergal, który przed festiwalem dał mi kilka cennych wskazówek.
Towarzyszyła Pani trema przed tym występem?
Tak. Wiedziałam, że było wiele osób, które szydziły z mojej obecności w Kosztrzynie. Prawdziwym zwycięstwem było to, że ci, którzy wątpili w to, że w ogóle pasujemy do profilu tej imprezy, zaczęli się do tego publicznie przyznawać w postach i komentarzach w social mediach. Dostałam dużo wiadomości w rodzaju „Pani Majko, dała pani czadu. Biję się w piersi, bo sam pisałem, że pójdę na Pani występ dla beki, a ostatecznie płakałem, wzruszałem się i tańczyłem pogo”. Te wiadomości i gratulacje były bardzo oczyszczające. Wierzę, że dobra muzyka zawsze się obroni. Nie lubię, gdy ktoś myśli, że ma wyrobione zdanie na jakiś temat i nie zamierza w związku z tym nawet dawać szansy by sprawdzić i posłuchać. Wiele osób polega na zdaniu innych. A muzyki trzeba słuchać, bo to najpiękniejszy i najbardziej uniwersalny język międzyludzkiej komunikacji. W każdej części kuli ziemskiej można zrozumieć dźwięki. Gdy w muzyce jest energia, piękno i prawda to nie trzeba nawet o niej myśleć, włosy same stają dęba.
Nawiązując do negatywnych komentarzy przed występem. Dobrze pamiętam szyderstwa, gdy ogłoszono na Off Festivalu występ Zbigniewa Wodeckiego z orkiestrą Mitch & Mitch. Ludzie pytali ironicznie czy będzie „Pszczółka Maja” lub „Chałupy welcome to”, a ten występ rozpoczął renesans popularności i uznania dla Wodeckiego. Muzyki jest tak dużo, że z musu trzeba kategoryzować tę, którą uznajemy za „nie dla nas”.
Wszyscy sobie chcemy ułatwić życie, wrzucając ludzi i wydarzenia do „szufladek”. Taki porządek może i ma sens w domu, ale nie do końca sprawdza się w kontakcie z muzyką. Wielu dziennikarzy muzycznych, producentów programów tv i organizatorów zaszufladkowało mnie w ten sposób, co było dla mnie niesprawiedliwe. Owszem robiłam przez wiele lat muzykę familijną, to był mój wybór. Świadomie chciałam spotykać się z wielopokoleniową publicznością, nagrywałam „złote” i „platynowe” płyty, występowałam w musicalu „Majkowe studio nagrań”, śpiewałam w największych halach w Polsce, na stadionach. Na moje koncerty przychodzą rodzice z dziećmi albo całe szkoły, czyli dzieciaki w różnym wieku oraz nauczyciele. Zawsze traktowałam to, co robię bardzo poważnie. Nie tworzę muzyki na komputerze, tylko pracuję z instrumentalistami i prawdziwym żywym brzmieniem, zarówno w studiu jak i na koncertach. Nieważne w jakim wieku jest mój odbiorca. Gdy coś wypuszczam i pod tym się podpisuję, musi być dla mnie perfekt. Wrzucanie mnie do szufladki z „niepoważną muzą dla dzieciaków” i np. Fasolkami jest nie fair. Wykonawczo i produkcyjnie jesteśmy na zupełnie innym poziomie. To szufladkowanie wiążę nam ręce. W takiej sytuacji musi się znaleźć ktoś mądrzejszy i nas stamtąd wypuścić. Z reguły tę rolę odgrywają inni muzycy. Tak było z orkiestrą Mitch & Mitch, która z miłości dla muzyki Zbyszka Wodeckiego postanowiła zrobić coś z jego, nieco zapomnianymi, utworami. To jest prawdziwe braterstwo – w tym zawodzie są między nami silne więzi. Nie mówimy źle o sobie nawzajem i cenimy się, co wynika ze zrozumienia, że muzyka potrafi być po prostu bardzo różna. Każdy w swojej dziedzinie może być świetny i cudownie jest eksperymentować z różnymi gatunkami muzyki. Od 5 lat grając z zespołem mam kontakt z dużo większą ilością koleżanek i kolegów po fachu z różnych środowisk. Niebywałą radość sprawiło mi to, że dwa utwory z mojej, wydanej w tym roku ponownie, bardzo ejtisowej i poważnej płyty Wibracje z 1987 roku zostały wzięte na warsztat przez jednych z najbardziej uznanych rapowych wykonawców w Polsce. Jeszcze nie słyszałam finalnych efektów i nie mogę zdradzić nic więcej, ale jestem tym bardzo podekscytowana.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE