XIII. edycja katowickiego festiwalu Tauron Nowa Muzyka już za nami. Dwa dni wypełnione niezwykle intensywnymi muzycznymi przeżyciami, a także koncerty otwarcia i zamknięcia w pięknej sali NOSPRu. Do tego dochodzi niepowtarzalna atmosfera i dzięki tym składnikom, po raz kolejny mogliśmy przeżywać jeden z najciekawszych polskich festiwali.
Tegoroczną edycję TNM rozpoczęliśmy od koncertu Jordana Rakei. Występ Nowozelandczyka był wyśmienitym rozpoczęciem festiwalu. Bardzo przyjemny soulowy występ, podczas którego Jordan pokazał się nie tylko z wokalnej strony, ale również jako świetny multiinstrumentalista. Fever Ray pomimo tego, że scenografią i choreografią mogła przyciągnąć uwagę zgromadzonych – nie porwała swoim show. Na wyrost, przesadzone, a muzycznie po prostu nieciekawe. Klasyczny przerost formy nad treścią. Uciekliśmy z głównej sceny festiwalu i udaliśmy się na najbardziej imprezową – Red Bull Music. Tam swoje wykręcone, inspirowane dancehallem rytmy prezentował Errorsmith. Doświadczony producent zagrał bardzo ciekawie, może zbyt zachowawczo. Na jego niekorzyść działała też pora, ten występ powinien odbyć się kilka godzin później. Na Tauronie nigdy nie zawodzą legendarni muzycy. Duet Flanger, złożony z niemieckich wyjadaczy – Burnta Friedmanna oraz Uwe Schmidta (AtomTM) zagrał niezwykle precyzyjny, porywający set. Na plus umieszczenie „sceny” wśród ludzi, na poziomie parkietu. Przenosi to koncert na zupełnie inny poziom percepcji.
Z pozytywnych zaskoczeń – szalony występ Kid Simius w Amfiteatrze. Kto widział ich występ w 2016 roku, doskonale wiedział, na co się szykować. Z kolei wszyscy ci, dla których ten niemiecko-hiszpański duet był novum, mogli przeżyć naprawdę świetny i porywający koncert. Świetna energia i tłumy!
Powoli zbliżaliśmy się do prime time’u dnia pierwszego. Czekaliśmy na występ irańskiego artysty Sote, jak na nic innego. To, co przeżyliśmy na More Music Hall nie da się opisać zwykłymi słowami. Noise’owa i dość ponura elektronika w połączeniu z przepięknymi, onirycznie brzmiącymi perskimi instrumentami dała piorunujący efekt. Integralną częścią tego występu były wizualizacje Tarika Barriego, który współpracował m.in. z Thomem Yorkiem. To po prostu trzeba przeżyć na własnej skórze – dla nas TOP 3 tegorocznego Taurona.
Podobne odczucia mieliśmy podczas koncertu Jamesa Holdena – naprawdę piękna sprawa. Później już bardziej imprezowo i monotematycznie. Podniosłe, wylewające się jak magma techno Varga nie zawiodło, ale też nie zaskoczyło niczym specjalnym. DJ Stingray żongluje winylami z elektro niczym najlepszy cyrkowiec. Szybki miks i ani chwili wytchnienia. Później jeszcze dawka techno od Courtesy i na tym zakończyliśmy pierwszy, bardzo intensywny dzień Tauron Nowa Muzyka.
Drugą odsłonę festiwalowego maratonu zaczęliśmy nieco później. Naładowaliśmy porządnie akumulatory i ruszyliśmy na scenę RB Music. Wobec Essaie Pas mieliśmy spore oczekiwania i zostały one w 100 procentach spełnione. Montrealski duet (a w zasadzie małżeństwo) grają mieszankę electro, cold wave’u, IDMu i wplatają w to wszystko melorecytację. Dużo energii i świetne brzmienie. Chwilę ukojenia znaleźliśmy podczas setu Burnt Friedman. Jedynym mankamentem było nagłośnienie (na które podczas Taurona narzekać się po prostu nie da!). Tym razem Friedman ustawił set up na środku sali, a dźwięk był mocno „za nim”, co lekko utrudniało odbiór.
Tego samego nie możemy powiedzieć o dwóch najpiękniejszych występach tego dnia. Na początek kompletnie odpłynęliśmy przy muzyce Wolfganga Voigta aka GAS. Muzyk zagrał podobny (albo ten sam) set, jak na ubiegłorocznym Unsoundzie. Ambientowa podróż była oparta na zeszłorocznym albumie Narkopop, do którego odnosiły się też mroczne wizualizacje.
Najlepszy koncert całego Tauron Nowa Muzyka 2018? Ben Frost z wizualkami od MFO. To było przeżycie transcendentalne. Frost, który jest niezwykle doświadczonym sound designerem i świetnym muzykiem, doprowadził publikę do skrajnych emocji. Potężne dźwięki, przestery, niezwykle niskie rejestry – po prostu wow.
W ramach ostudzenia emocji, wpadliśmy na kawałek seta Jlin. Jej perkusyjno-tribalowa wizja footworku sprawdza się znakomicie. Nikt tak nie operuje perkusjonaliami, jak ta sympatyczna Amerykanka.
Ostatnim koncertowym akcentem tegorocznej Nowej Muzyki był długo wyczekiwany i komentowany występ Arki. Niektórzy – zupełnie błędnie – spodziewali się klasycznego live actu i wykonywania „piosenkowych” numerów z ostatniej płyty. Na całe szczęście, Arca ma zupełnie inny pomysł na prezentowanie swojej (i nie tylko) twórczości na żywo. Co tu dużo mówić – nieprzyjemne, dość trudne w odbiorze widowisko. Piękny wokal i śpiew po hiszpańsku przeplatał się z mefedronowym szaleństwem i post-internetowo-tumblerowymi wizualizacjami Jesse Kandy. Nikt przecież nie mówił, że będzie przyjemnie i ładnie. Arca bardzo dał radę, jest zarówno świetnym muzykiem, didżejem, jak i artystą w całej okazałości. Mocne zakończenie w MCK.
Mało jest takich wydarzeń, jak katowicki Tauron Nowa Muzyka. To niepowtarzalny festiwal z własną, kameralną i przyjacielską atmosferą. Piękna lokalizacja i świetni ludzie. Widzimy się za rok.
cover photo: R. Kaźmierczak / TNM