Czytasz
Jemy, gadamy: Bitamina

Jemy, gadamy: Bitamina

Bitamina

Jedzenie jest bardzo ważną osią spajającą zespół Bitamina, dlatego też zaproszenie ich do współtworzonego razem z ekipą Going. cyklu “Jemy, gadamy” było bardziej niż pewne. Z twórcami zyskującego ogromną popularność zespołu udało się porozmawiać o najbliższych muzycznych planach, unikalnym brzmieniu zespołu i życiu w opozycji do wszechobecnego pędu.

Lex: Opowiedzcie coś o ważnym dla was miejscu, w którym Bitamina zaczęła swój żywot – Secyminie.  Amar, to ty jesteś gospodarzem w tym miejscu?

Amar: To prawda, spędziłem tam prawie całe swoje życie, tam się wychowywałem. W Secyminie amy rodzinne, pełnowymiarowe gospodarstwo rolnicze. Do tego ekologiczne! W pełni funkcjonalne, wydające plony i wysyłające je do dużych miast. I wtem, nagle pojawiła się muzyka, która przejęła kontrolę nad moim życiem. Jest jej bardzo dużo i na niej obecnie skupiam swoją uwagę. Dlatego musiałem przekazać opiekę nad gospodarstwem dalej. Jakbym podsumował Secymin? To niepowtarzalne i magiczne miejsce.

Patrząc na życiowe historie, zastanawiałem się, czy oprócz tego, że kultywujecie motyw slow life i slow food, to przekładacie również to na twórczość artystyczną. Określilibyście waszą muzykę mianem slow?

Mateusz: Moim zdaniem, chłopaki jak najbardziej preferują slow food, zdrowe i ekologiczne jedzenie. Ja natomiast ostry fast food i kebaby, gdyby trzymać się tych metafor (śmiech).

Amar: Ja nigdy nie zastanawiałem się za bardzo nad formułą. Robiłem w muzyce to, co czułem. Nie ma tutaj miejsca na zbyt dużo kalkulacji, która jak tylko się pojawia, to nie pomaga, a wręcz przeciwnie – trzeba jej się strzec, bo potrafi nieźle namieszać.

Czym zatem charakteryzuje się brzmienie Bitaminy?

Mateusz: Moim zdaniem izolacja Amara w Secyminie miała wpływ na ostateczne brzmienie naszej muzyki. Brzmienie jego bitów jest wyjątkowe, oparte na prostym loopie, który jest bardzo ciekawie zbudowany i robi coś z człowiekiem, porusza go. Są nieprzewidywalne, połamane i dość nieschludnie sklejone. Przyznaję, że poruszały mnie do głębi.

Piotr: Wy robiliście bity na odległość – Mateusz w mieście, a Amar na wsi. Ja nie robiłem bitów wcale – zaczynałem od przyjazdu do Amara, żeby pograć wspólnie na instrumentach. Pamiętam, że potrafiłeś nie odbierać telefonu przez długie godziny i jak już się udało, to było prawdziwe święto (śmiech). Robimy muzę, która jest wybitnie indywidualna, niepowtarzalna. Inne kategoryzacje nie mają zastosowania, wiele osób robiło muzykę w Warszawie czy w innym dużym mieście, ale w Secyminie nikt. Bitamina to ludzie, do których ciężko było się dostać i życiowe historie, okoliczności, które mocno na nas oddziaływują.

To jak z tym slow lifem w waszej muzyce?

Piotr: Mi się wydaje, że slow life, to jest dokładnie to, co ty robisz Amar! Wszystko w swoim czasie, poukładane, bez większego stresu.

Mateusz: To do nas pasuje, przecież zaczęliśmy robić muzykę razem jakoś w 2008 roku, więc dekadę temu. Jak widać, nie spieszyliśmy się z naszą karierą (śmiech).

Amar: A poznaliśmy się w 2005 roku na obozach aktorskich. Nie poszedłem jednak w ten zawód, grałem wtedy na gitarze, a Mateusz powiedział: “ty patrz, jest taki program Fruity Loops”. No i poszło (śmiech).

Mateusz: Bardzo szybko załapałeś, pokazałem Ci tylko, jak działa sampler i że można te sample włożyć do sekwencera. Tydzień później śmigałeś – bity były naprawdę dobre, ja takich nie robiłem po tygodniu! Pamiętam, że zaczynaliśmy od zajawki na conscious rap czy The Neptunes, Commona i Timbalanda, który sięgał do wielu etnicznych źródeł i nietypowych sampli. To nas jarało.

Powiedzieliście, że nic nie odbywało się u was w sposób zaplanowany.  Planowaliście zatem taką karierę, jak wam się przydarzyła?

Mateusz: Gdzieś w głębi duszy każdy artysta podświadomie czuje i chciałby dotrzeć do jak największej grupy odbiorców. Oczywiście w naturalny sposób, bo gdybyśmy robili to na siłę, okazałoby się to zbyt inwazyjne i odbijało negatywnie się na muzyce. Podobnie jak z bitami Amara, który jak ma coś zrobić na zamówienie, to nic dobrego z tego nie wychodzi. Mam nadzieję, że podobnie będzie z przyszłymi albumami i ludzie będą zadowoleni, nie oczekując od nas niczego specjalnego. Gdyby spojrzeć na naszą dyskografię, to przecież te płyty bardzo się od siebie różnią. Do tego stopnia, że na Kawalerce już nie można powiedzieć, czy to mainstream czy to hip-hop czy może śpiewanie o używkach. Bawimy się konwencją, dajemy słuchaczom i dziennikarzom zagwozdkę, czy to z powodu tytułów utworów czy samego tekstu i okładki albumu.

A kiedy poczuliście, że jest już coś na rzeczy i musicie wyjść z dotychczasowej strefy komfortu?

Amar: Takim momentem było stworzenie koncertowego bandu. Spotkaliśmy się we trójkę, myśleliśmy o samplerach, elektronice, ale to w ogóle nie szło.

Mateusz: Na domiar złego, Amar miał do dyspozycji tylko mnie i Piotrka. Ja robię bity, ale na tym się kończy moja przygoda, na żywo nic nie zagram (śmiech). I pojawił się Tomek, który zaproponował nam muzyków.

Piotrek: Ten “moment”, jak to ładnie wcześniej ujął Amar, trwał jakieś 2.5 roku (śmiech). Od kiedy przyjechałem pierwszy raz do Amara, rozmawialiśmy o tym, że Bitamina musi grać na żywo. Święty Graal, projekt o którym wszyscy wokół mówili, ale nikt go nie widział. Więc po dwóch latach jamów, które przeradzały się w imprezy albo na odwrót, coś tam się zaczęło klarować. Mieliśmy już nawet pobookowane koncerty, a wciąż nie czuliśmy się na sto procent pewnie. Był lekki stresik. Przy trzecim podejściu i secie muzyków wreszcie się udało. W 2016 roku, kiedy zagraliśmy nasz pierwszy koncert w Kaliszu.

Mateusz: Trzeba tutaj wspomnieć o Dawidzie Kałuskim, naszym managerze. Gość przyjechał do nas, na wieś. Inaczej by się to nie wydarzyło, nie ruszylibyśmy z projektem do ludzi. I wtedy padły konkretne terminy i pytanie: “chłopaki, są 3 koncerty, jesteście w stanie to zagrać?”. Mieliśmy parę miesięcy, zmobilizowaliśmy się i daliśmy radę.

Piotrek: A pamiętacie, jaki to był hardkor zagrać bity Amara na żywo? I tak gramy je znacznie równiej niż w rzeczywistości. I nad tym musimy swoją drogą popracować. Dobór muzyków był kluczowy – Nikodem Bąkowski, który jest totalnym przekozakiem, jeśli chodzi o muzykę etniczną. Ma ogromną wiedzę na temat muzyki afrykańskiej i południowoamerykańskiej. Rytmicznie ogarnia bardzo dużo. To prawdziwy skarb, mieć takiego w zespole.

Porozmawiajmy może o płytach, jakie macie plany na najbliższe wydawnictwa. Plac Zabaw i Kawalerka, czyli dwie części pewnej trylogii. Właśnie, co z trzecią częścią?

Mateusz: Praca trwa i może trwać bardzo długo (śmiech).

No właśnie, a co z tekstami – zaczynając od dzieciństwa, przechodząc przez okres dojrzewania i studiów, a kończąc…

Mateusz: Są i wciąż będą wynikiem zapisków z życia, doświadczeń oraz kwestionowania starych poglądów. Na Placu Zabaw obserwujemy pewne odkrycia, a później staramy się do nich podchodzić z zupełnie innej perspektywy. Transformacje i zmiany są podstawą do tego, żebyśmy mogli stworzyć kolejny materiał. Inspiracje czerpię albo z własnych doświadczeń, albo z najbliższego mi otoczenia – rodzina i przyjaciele. Taka mieszanka, coby się za bardzo nie otwierać, bo byłbym zbyt wrażliwy na krytykę.

Obecnie piszemy je wspólnie z Piotrkiem i to daje nam bardzo fajne połączenie. Jego teksty są znacznie lepsze pod względem rytmicznym czy gramatycznym. Ja z racji mojego niemieckiego pochodzenia i tamtejszego języka, mam często problem z odpowiednią składnią i stylem (śmiech). Piotrek w bardzo fajny, zakamuflowany sposób przemyca słuchaczom historie. Zapewniam, będą to rzeczy nie tylko do słuchania, ale i do czytania.

Istnieją tematy, które chcielibyście poruszyć i wyjść poza strefę osobistych historii? Co np. z polityką?

Mateusz: Ja bym chciał o tej polityce pisać. W zasadzie zostało już to poruszone w numerze Mam Europa, który czeka w szufladzie na odpowiedni moment, żeby zyskać właściwy wydźwięk. Czekamy na koncept płyty . Może przez to, że na co dzień mieszkam w Niemczech i przyjeżdżam często do Polski to mam porównania z obu stron Odry i chciałbym te obserwacje przelać na teksty.

Zatem jak potoczyłaby się Wasza kariera, gdyby to wszystko wydarzyło się w Niemczech?

Mateusz: Ciężko powiedzieć, co by wyszło, gdyby chłopaki przyjeżdżali do mnie, a nie my do Amara. Wrócę znowu do Secymina. Odegrał niebywałą rolę, wręcz zmienił mnie jako osobę. Wszystko ma swój czas, musi dojrzewać, jak te pomidory w gospodarstwie (śmiech). Gdyby nie Secymin, nie byłoby Bitaminy w takiej postaci.

Piotrek: Tutaj czapki z głów przed Dawidem, który to wszystko kuma i zawsze dawał nam wsparcie. Zrozumiał, że maszyna o nazwie Bitamina działa tylko dlatego, że żyje swoim, wyjątkowym i niepowtarzalnym życiem.

Format “Jemy, gadamy” powstał przy współpracy z portalem Noizz. Za gościnę i pyszną strawę dziękujemy restauracji Regina.

Zobacz komentarze (0)

Odpowiedz

Your email address will not be published.

Copyright © Going. 2021 • Wszelkie prawa zastrzeżone