Gdy sześć lat temu Żarcie na Kółkach debiutowało na terenie Niedorzecznych nad Wisłą, mało kto spodziewał się, że hype na żarłowozy nie tylko się nie zmniejszy, a wręcz przeciwnie – będzie rósł. Nikt nie spodziewał się, że nadwiślańską miejscówkę zaleje wtedy tak wielka fala wygłodniałych warszawiaków.
Teraz, gdy Żarcie na Kółkach na błoniach PGE Narodowego gromadzi setkę mobilnych kuchni, kolejki wciąż są sporych rozmiarów – wprost proporcjonalnie do samochodów urosły też tłumy chętnych do skosztowania wszystkich specjałów. Stwierdzamy to ze smutkiem, ale ludzie mają zdecydowanie za mały żołądek. Z tego względu zdecydowaliśmy się spróbować tylko kilku rzeczy, które pojawiły się na otwarciu sezonu pod Narodowym. Znalazło się wśród nich trochę objawień, odrobina zaskoczeń i trochę smuteczków.
Walenty Kania
Walenty Kania nie jest świeżakiem na jedzeniowej mapie naszego kraju, a jego menu każdorazowo kusi, by ponownie się z nim zmierzyć. Dlaczego? Bo gdybyśmy mogli w tym tekście przeklinać, Walenty zasługiwałby na bycie określonym mianem kucharzy, którzy się w tańcu (tutaj bardzo dosadny wulgaryzm). Tym razem wybraliśmy w jego szamochodzie bycze jaja, które były tak dobre, jak się tego spodziewaliśmy. Były duże, dorodne i zanurzone w solidnym pomidorowym sosie z dużą ilością kiszonych ogórków i ostrych papryczek, które dopełniały smaku całego gargantuicznego hot-doga. Danie nas zachwyciło i było jednym z dwóch naszych ulubionych, jakie przyjęliśmy podczas tegorocznego otwarcia ŻNK. Jest jakaś magia w jedzeniu tego, co dla większości naszych ojców i dziadków było normalnym daniem, a współcześni kucharze starają się na nowo wynaleźć te dania dla kolejnych pokoleń.
Slovak Street Food by Rosto
Najlepszy food truck na ŻNK – inne nie mają w ogóle podjazdu. Bryndzowe Haluszki były spełnieniem naszych marzeń. Wspaniałe kluseczki, genialna bryndza, śmietanka, boczuś i tłuszczyk spowodowały, że żałujemy, że nie możemy codziennie raczyć się taką bombą kaloryczną bez przejmowania się koniecznością wizyty na siłowni. A Haluszki to tylko jedno z czterech wspaniałych dań, które serwowali twórcy (oryginalnie odpowiedzialni za restaurację w słowackich Koszycach). Czasami to, czego oczekujemy po restauracjach to nowości i zaskakujący fusion, a czasami chcemy idealnie doprawionej, wyśmienitej i zapełniającej nas po brzegi klasyki.
Uncle Bao
Możliwe, że przesadzamy, ale jeśli wydarzenie streetfoodowe zaczyna się o 12:00, a już o 12:10 dostajemy informację od kucharzy, że musimy poczekać jeszcze 20 minut zanim coś zamówimy, to chyba coś jest nie tak. Ostatecznie do wujaszka wróciliśmy kilka godzin później i zamówiliśmy wersję wege, która spełniła nasze oczekiwania. Sama bułka była bardzo w porządku, fajnie przypieczone tofu i solidne dodatki, ale niestety ostatecznie trochę nam w tym wszystkim brakowało smaku.
BabCha Korea
Kochamy wszystko, co jest związane z kimchi. Dla urozmaicenia tych wszystkich bułek postanowiliśmy wziąć się za “zupę” kimchi jjigae. I jak? I było świetne. Od lat dziwi nas brak powszechnej dostępności koreańskich opcji foodtruckowych w Polsce, skoro na świecie (a głównie w Ameryce) jest to jedna z najważniejszych kuchni dostępnych na czterech kółkach. To nie był nasz pierwszy kontakt z BabChą – kiedyś mieliśmy okazję już testować ich wyśmienite pierogi z kimchi oraz zajadać bulgogi, które jednak nie wznieciły w nas ognia godnego ugaszenia dokładką. BabCha to na pewno krok w dobrą stronę, bo wiemy że Polacy kochają azjatycką kuchnię – oby było jej jak najwięcej w szamowozach.
Ur’Tacos
Kochamy tacoski, dlatego gdy wyczytaliśmy, że Ur’Tacos to nowe spojrzenie na jedno z najlepszych dań na świecie, zaczęliśmy poważnie się zastanawiać, co za geniusz poprawił coś, co było ideałem. Ostatecznie, okazało się, że dostaliśmy coś smacznego, co jednak nie ma żadnego związku z tacosami poza samą nazwą. Fakt, że ten samochód bierze inspiracje z francuskich ulic nie powoduje, że wybaczymy im sprzedawanie kebaba pod innym kryptonimem. Gdyby twórcy byli szczerzy na temat tego, co serwują w swoim samochodzie, nasza reakcja byłaby zapewne z goła inna, ale prawda jest taka, że dostaliśmy baraninę na cienkim, mocno zgrillowanym cieście z harissą. Smaczne, ale przyprawiające o zawał serca każdego, kto kocha kuchnię meksykańską.
Panczo
W stacjonarnej restauracji we Wrocławiu Panczo ma wyśmienite, zróżnicowane i pyszne menu. W Warszawie pojawili się (niestety) tylko z różnymi opcjami burrito, które mimo że było bardzo smaczne (ugryzienie wszystkich składniki na raz w wersji wegetariańskiej było jednym z highlightów tego weekendu) to nadal nie może równać się z tym, co możemy otrzymać w restauracji. Jeśli macie okazję – trzeba spróbować, ale z całego serca namawiamy Was, abyście przy okazji wizyty we Wrocławiu ruszyli do ich głównej miejscówki, bo właśnie tam kryje się jedna z najlepszych meksykańskich kuchni w naszym kraju.
Frodo
Frodo burger nie jest nowym i odkrywczym miejscem, ale zasługuje zawsze na uznanie z jednego prostego powodu. Posiadają zróżnicowane menu wegetariańskie, w którym nie chodzi o wsadzenie jednego fejkowego kotleta do buły, ale o szukanie ciekawych sposobów na zadowolenie tych, którzy mięsa tykać nie chcą. My osobiście jesteśmy największymi fanami bugsa z grillowanym ananasem, ale jeśli wolicie z serem camembert, tofu czy po prostu bułę pełną grillowanych warzyw to droga wolna. Frodo was nasyci Was na wiele godzin.
tekst: Kacper Peresada
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE