Żegnamy Nocny Market, czyli ostatnia plenerowa uczta sezonu
Jestem KONESEREM dobrego wzornictwa i architektury, miłośnikiem muzyki, perkusistą, didżejem,…
W miniony weekend pożegnaliśmy Nocny Market. Dworzec Główny po raz ostatni w tym roku wypełnił się przepysznym street foodem. Z każdym sezonem istnienie inicjatywy w tej lokalizacji jest coraz bardziej niepewne, dlatego tym bardziej korzystaliśmy z jego różnorodnej oferty.
Selekcja wystawców i food trucków na Nocnym zawsze była wyjątkowa. To tu pierwszy raz próbowaliśmy ramenu, bao i jadalnych insektów. Miejsce to wpisało się w kulinarną mapę Warszawy jak mało które. Szybka szamka przed imprezą? W tym Nocny Market był najlepszy. Na pewno w okresie jesienno-zimowym będziemy tęsknić za tą atmosferą, zapachem pysznego jedzenia i muzyką na żywo.
Jak my pożegnaliśmy Nocny? Co zjedliśmy i skąd? Czy smakowało? Badajcie nasze wrażenia w tej relacji! Polecamy zaopatrzyć się w jakieś przekąski, bo ciężko Wam się będzie czytać o tej pyszocie bez czegoś do chrupania.
Lokal Vegan Langosze
Jako starter wybraliśmy langosza – węgierskiego klasyka polecanego szczególnie po długonocnej imprezie. Lokal Vegan Bistro dobrze znany jest wszystkim warszawiakom z serwowania pysznego wegańskiego jedzenia, a ich schabowy z seitanu stał się już swego rodzaju legendą, zarówno pośród mięsożerców jak i wegan. Nie mieliśmy więc złudzeń, że placki z Lokal Vegan Langosze będą pyszne.
Wybraliśmy wersję ze śmietaną, wędzonym tofu i chutneyem z czerwonej cebuli. I tu spotkały nas od razu dwa ogromne zaskoczenia. Po pierwsze, całość była wegańska. Wydaje nam się, że dosłownie nikt nie byłby w stanie rozpoznać, że ten placek jest pozbawiony składników odzwierzęcych. Kolejny już raz wszyscy weganosceptycy mogą zamilczeć!
Drugie zaskoczenie to samo ciasto langosza – chrupiące na zewnątrz, miękkie w środku, z delikatną piwną nutą, odpowiednio odsączone z tłuszczu. Ten langosz nie dorównuje tym węgierskim. On jest po prostu lepszy! Zaufajcie, próbowaliśmy tego dania w kilku miejscach w kraju nad Dunajem i wersja z Lokal Vegan jest naprawdę absolutnie wyjątkowa!
Smoke BBQ
Na drugi ogień wybraliśmy stanowisko foodtrucka Smoke BBQ, znanego z serwowania klasycznych street foodowych dań mięsnych – w menu znajdziecie m.in. kanapki z szarpaną wieprzowiną czy burgery. My natomiast wybraliśmy amerykański klasyk, dumę Philadelphii – Philly Cheesesteak. I był to wyśmienity wybór.
Po paru minutach ukazała się przed nami solidna porcja siekanego antrykotu wołowego, przykryta jedwabistym serem amerykańskim z lekko pikantnymi plastrami zielonej papryki. A to wszystko zawinięte w pyszną, pszenną, odpowiednio nasączoną naturalnym mięsnym sosem bułkę. Ale to było dobre! Ta kanapka to swego rodzaju manifest dobrej kuchni – tu nie potrzeba wielu wyszukanych składników, to właśnie w tej prostocie tkwi jej największa siła! Byliśmy już nieźle najedzeni, ale apetyty pozwalały na więcej.
Mr. OH
Na finał zostawiliśmy sobie restaurację, której współwłaścicielem jest Quebonafide. Mr. OH specjalizuje się w kuchni typu asian fusion i drinkach inspirowanych Dalekim Wschodem. My niestety jeszcze nie odwiedziliśmy restauracji stacjonarnej, ale wnioskując po tym, czego mogliśmy doświadczyć na Nocnym Markecie, na pewno to nadrobimy!
Był to nasz pierwszy raz MR. OH, więc chcieliśmy sprawdzić jak najwięcej opcji. Poprosiliśmy o wersję niestandardową – do jednego bao dostaliśmy trzy różne wypełnienia. W chińskiej bułeczce na parze czekała na nas soczysta szarpana wieprzowina w towarzystwie piklowanych warzyw, orzeszków i sezamu. To połączenie okazało się świetnie wyważoną kompozycją, w której każdy element idealnie ze sobą współgrał. Kolejnym wypełnieniem były trzy rodzaje grzybów oblane grzybowym majonezem z ogórkiem, a do tego wszystko doprawione aromatycznymi ziołami. Czekała nas istna bomba umami! Last but not least, czyli seitan z majonezem, piklami i ogórkiem nie odstawał od swoich poprzedników. I tu również bez niespodzianek – zastępnik mięsa był bardzo dobrze przyprawiony, a dodatki tworzyły świetną kompozycję smakową.
Całość była niesamowicie smaczna – smaki w bao były bardzo wyważone, co sprawiało, że idealnie się uzupełniały Świetny dodatek stanowiły frytki z batata – idealnie chrupiące, odpowiednio słone i co najważniejsze, zrobione na krótką chwilę przed podaniem. Jedzenie, ale też i nienaganny serwis (pozdrawiamy Macieja!) z Mr. OH rozmarzyły nas i przeniosły na chwilę do Azji. Arigatō!
Jestem KONESEREM dobrego wzornictwa i architektury, miłośnikiem muzyki, perkusistą, didżejem, (jeszcze) niespełnionym producentem i (jeszcze bardziej) niespełnionym projektantem graficznym. Wyznaję słowa Milesa Davisa, który stwierdził, że “życie bez muzyki byłoby niczym”. Od kilku lat przewodzę kolektywom SONDA i SOJUZ, które skupiają didżejów i didżejki z Polski i Europy Wschodniej, tworząc bezpieczne, wolne od uprzedzeń imprezy, prezentujące różne oblicza muzyki elektronicznej.