Śródziemnomorska uczta w Browarach Warszawskich. Poznajcie restaurację Alma [NOWE MIEJSCE]
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE
Nietuzinkowe smaki, aromatyczne połączenia i elegancka atmosfera. Z nowo otwartego lokalu wyszliśmy z pełnymi brzuchami, układając w głowie plany jak najszybszej ponownej wizyty.
Właściciel i szef kuchni restauracji Alma, Eitan Doron, stanął przed nie lada wyzwaniem. Gastronomiczna konkurencja w Browarach Warszawskich pozostaje bardzo silna. Munja urzeka daniami Adriatyku, Sobremesa częstuje hiszpańskimi tapasami, a Bombaj Masala zabiera w podróż do Indii. Zjemy tu także greckie pity, pizze, burgery albo sushi. Czy wypełnionym po brzegi kulinarnym tyglu kultur znajdzie się miejsce dla jeszcze jednego gracza?
Duch Morza Śródziemnego
Potencjalny sukces tkwi w zaproponowaniu czegoś zupełnie nieznanego. Głodomorów o wyrobionych kubkach smakowych coraz trudniej jednak czymkolwiek zaskoczyć. Zamiast prób odkrywania Ameryki można więc postawić na dopracowanie do perfekcji tego, na czym zna się najlepiej. W takim właśnie kierunku poszedł Doron, kucharz obecny w branży gastronomicznej już od ponad dwóch dekad. Doświadczenie zdobywał m.in. w rodzinnym Izraelu, Włoszech, Australii czy Hiszpanii. To człowiek z duszą globtrotera, ale hołdujący tradycjom i sprawdzonym rozwiązaniom.
Lód z Grenlandii ma iść na eksport. Czy faktycznie trafi do restauracji i hoteli?
Nad Almą unosi się dlatego duch szeroko rozumianej kuchni śródziemnomorskiej, ze szczególnym naciskiem na jej wschodnią część. Doron, znający ją na wylot, a zarazem czujący potencjał tkwiący w jej eklektyzmie, nie chciał ograniczać się do jednego kraju. Do próbowania smaków różnych nacji zachęca ułożone przez niego menu. Restauracja stawia głównie na popularny ostatnio koncept talerzykowy. Dania w mniejszych porcjach – tu figurujących pod nazwą meze – będą świetnie akompaniować zjazdom rodzinnym albo spotkaniom w gronie przyjaciół.
Smarowidła wszelkiej maści
W naszej degustacji największą szansę daliśmy więc owym przekąskom. W karcie podzielono je na trzy typy: rip n dip, małe i średnie. Królem stołu, zgodnie z oczekiwaniami, okazał się hummus podawany z jajkami na miękko. Smarowidło miało niejednorodną strukturę, z której wybijały się całe nasiona ciecierzycy. Świetnie łączyło się z chlebem na zakwasie, ale jego bardziej zgranym towarzyszem okazał się świeżo wypiekany bajgiel jerozolimski, obficie posypany sezamem. Alma podaje go także z kremem jogurtowym i sosem ze sfermentowanego pomidora.
Do świata Bliskiego Wschodu, a konkretnie do Libanu, przeniósł nas także łagodny labneh o kremowej konsystencji. Świetną wegetariańską opcją spoza krainy Lewantu okazał się zaś ser stracciatella, podawany w wytrawnym wydaniu. W Polsce często stanowi główny składnik deserów albo lodów. Tu wchodzi w dialog z gęstą, oliwną tapenadą i suszonymi pomidorami. Mięsożercy koniecznie powinni za to spróbować kubanii. Za tą dość enigmatyczną nazwą kryje się tatar wołowy polany romesco – hiszpańskim sosem na bazie pomidorów i papryki ñora. Jego słodkawy posmak przełamują świeży szpinak i orzeźwiający jogurt.
Dania główne? Też na plus
Niektórych meze nie daliśmy rady skosztować, choć łakomstwo podpowiadało nam inaczej. O kalafiorze czy bakłażanie z tahini, mięsnych cygarach czy fasoli lima opowiemy innym razem. Trzeba było jednak zostawić trochę miejsca na dania główne, spośród których wybraliśmy dwa. Żeberka wołowe były dokładnie takie, jakie je sobie wyobrażaliśmy – dobrze wysmażone i wyraziste, choć nie nader ciężkie. Cieszy ich skąpanie w winnej polewie i zestawienie z kapuścianym gołąbkiem. Na drugą nóżkę spróbowaliśmy zaś nodi – kluseczki przypominające kształtem bardziej spłaszczone ravioli. Lekkie, oblane ricottą ciasto otaczał krem z topinamburu i maślany sos. Jak widzicie na załączonym obrazku, na talerz musiał także wpaść tarty parmezan.
Oda do czekolady
Śródziemnomorską ucztę wypadało jeszcze zwieńczyć czymś słodkim. Jako czarny koń w deserowej stawce jawi się rzadko spotykane nad Wisłą galaktoboureko, czyli grecki przysmak oparty na cieście filo. My postawiliśmy na kawałek klasycznego sernika baskijskiego z malinami i sosem karmelowym. Puszysta baza, wyważone dodatki – niby nic specjalnego, ale wciąż cieszy podniebienie. Większą ekstrawagancją na pewno okazało się Choco-Chanel – atrakcyjnie podana oda do czekolady wszelkiej maści. Efektowne tuile, czyli twardszy, pieczony wafel, aż prosił o zamoczenie w toffi.
Przy ostatecznym werdykcie nie mamy wątpliwości. Z nowo otwartego lokalu wyszliśmy zainspirowani do dalszych poszukiwań kulinarnych w rejonie Morza Śródziemnego i pełni nadziei, że nadwiślańskie wody okażą się przychylne Eitanowi Doronowi. Bo tego, że najedliśmy się za wszelkie czasy, chyba nie trzeba podkreślać – w końcu Alma po łacinie oznacza karmicielkę.
Kolektywny umysł członków redakcji Going. MORE